SZCZEPIENIE przeciw COVID-19

Jedną dawkę szczepionki Pfizera przeciw COVID-19 mam za sobą, jutro druga, a na razie zmagania z rysunkami w komputerze. Bardzo trudno nakłonić myszkę, żeby zgrabnie poruszała się i tworzyła piękne rysunki. Podobno są programy graficzne przy zastosowaniu których nie trzeba wielkich umiejętności artystycznych, ale ja takich nie mam i nie znam, wiec trudzę się i może kiedyś coś z tego wyjdzie.

Dziwi mnie szum wokół tych szczepień. Nawet przez moment nie miałam wątpliwości co do zasadności ich stosowania. Wiele chorób, jak choćby, gruźlica, polio, ospa zostało wyeliminowanych dzięki szczepieniom. Covid-19 przywodzi mi na myśl poliomyelitis znaną też pod popularniejszą nazwą choroby Heinego-Medina. Też objawy są podobne do grypowych i u wielu osób na tym się kończy, a objawy porażenne dotykają niewielkiego procentu chorych. Czy ktoś wtedy kwestionował stosowanie tej szczepionki? Nie, ona po prostu była obowiązkowa. I słusznie, bo niebezpieczna choroba niemalże wyeliminowana, choć i tak zdarzają się zachorowania. Ale dzisiaj taki obowiązek nazywa się “ograniczaniem wolności”. Wtedy specjaliści nie rodzili się na kamieniu. Dzisiaj fora społecznościowe sprzyjają szybkiej wymianie poglądów, łączeniu si e w grupy, a więc i wywoływaniem zamętu, bo każdy staje się “epidemiologiem” i “wirusologiem”, choć większość nie ma żadnej wiedzy medycznej. Obawy, że szczepionka jest niedopracowana są bezpodstawne, bo wszystkie są w czasie modyfikowane. Przeciw polio, wynaleziona przez Polaka Hilarego Koprowskiego, też była udoskonalana, bo tak to działa i jest oczywiste. Ale nawet w takiej formie stanowi pewnego rodzaju ochronę … a skutki uboczne? Każdy lek je ma i w ulotce podawane są nawet te najrzadsze. Nie słyszałam jednak, żeby ktoś protestował przeciw stosowaniu środków antykoncepcyjnych, które dzisiaj są bardzo powszechne, a jednym z ważnych skutków ubocznych jest właśnie zakrzepica.Cóż… najlepsza wskazówka we wszystkim to własny rozsądek.

PRZETRWAŁO W POKOLENIACH

Wydaje mi się być ważna wiedza o przodkach. Jakie były zdolności, pasje, cechy charakteru. Pisząc Kronikę, albo raczej, Sagę mojej rodziny mam okazje dokładnie to prześledzić. Na pierwszy plan wysuwają się zdolności artystyczne po linii mamy jak i taty przejawiające się we wszystkich pokoleniach w różnych formach i z różnymi efektami. Zatrzymam się przy gałęzi ze strony taty, bo właśnie odnowiłam kontakt z bliską, po tej linii kuzynką, profesjonalnym plastykiem. Magdalena maluje,rysuje, ilustruje książki, również pedagogiczne i projektuje okładki. Współpracowała z Lwem-Starowiczem, Wandą Wisłocką (Sztuka kochania). W czasie pandemii staje przy sztalugach i realizuje zamówienia na portrety. Robi to bardzo oryginalnie. Zaskoczyło mnie, że jest tak dużo zamówień na portrety ulubionych zwierzątek, albo właściciela w towarzystwie czworonoga . Kilka zdjęć obrazów podesłała na moją prośbę, a ja nie mogę odmówić sobie , żeby ich tutaj nie wstawić. Niech cieszą oko nie tylko moje. A może ktoś zechce zrobić komuś taki wyjątkowy prezent z górnej półki, albo sobie. Autorka obrazów Magdalena Wolnicka-Maryniak.

POD WIATR antologia SAP

Właśnie otrzymałam oczekiwaną antologię POD WIATR wydaną przez Stowarzyszenie Autorów Polskich w której jest również mój tekst.

Wklejam całą treść jaką wysłałam do redakcji.

Jeden z moich wierszy zaczyna się od słów “trudno iść drogą na której stopy wplątują się w korzenie, potykam się i podnoszę, żeby nie stracić z oczu celu podróży…”. Nie zawsze i nie wszystko daje się realizować bez trudu. Marzenia spełniają się szybko i łatwo tylko w bajkach, ale w życiu trzeba nad tym popracować i włożyć sporo wysiłku, żeby je osiągnąć.

 Od dziecka bardzo chciałam zostać malarką. Chciałam mieć dom pełen swoich olejnych obrazów, bywać na wernisażach, spotykać artystów i rozmawiać z nimi o malowaniu. Wydawało mi się, że to krąg  pasjonatów o wyjątkowym darze tworzenia, dla mnie niedostępny. Szybko zrozumiałam, że jest trochę inaczej, bo prawdziwie rozkochani w sztuce mają inną wrażliwość, a wielu to tylko rzemieślnicy dla których malarstwo jest źródłem utrzymania. Ale to nie było przeszkodą, żeby marzyć.

Kiedy musiałam dokonać wyboru kim zostanę, bez namysłu poinformowałam rodzinę, że chcę uczyć się malowania, ale reakcja nie była dla mnie przychylna. Mimo, że niczego mi nie odmawiano, tym razem usłyszałam, że to żaden zawód i zgody nie ma. To były czasy, kiedy większość z nas podporządkowywała się decyzjom rodziców. Zostałam chemikiem, ale moją duszę niezmiennie wypełniała fantazja i wrażliwość artysty. Oglądałam filmy o życiu malarzy, chodziłam do muzeów spędzając tam wiele czasu przy każdym obrazie, analizowałam każde pociągnięcie pędzla, a na codzień nie rozstawałam się z ołówkiem i kredkami. Ozdabiałam drobnymi rysunkami wszystko co wpadało mi w ręce i wszystko co można było pomalować. Próbowałam różnych technik i tworzyłam  swoje własne, bawiąc się zaskakującymi efektami, ale marzeniem pozostawały ciągle farby olejne na dużych płótnach.  

Po przejściu na emeryturę było więcej czasu na zajęcie się sobą, na spełnianie marzeń, ale realizacja najważniejszego z nich znowu napotkała trudności, choć innego rodzaju. Śniłam o pracowni, a to wiązało się z dużymi wydatkami. Materiały malarskie są bardzo drogie. Nie mogłam obciążać domowego budżetu swoimi zachciankami, bo i poparcia dla moich fantazji nie było, więc poszukałam możliwości dodatkowego zarobku na ten cel i mimo, że było trudno, to cierpliwie do niego dążyłam. Ku swojej satysfakcji osiągnęłam go dość szybko. Przyszedł moment wyjątkowo radosny, kiedy taszczyłam do domu blejtramy, pędzle, farby i wiele innych potrzebnych  akcesoriów do malowania, a mieszkanie wypełniło się  sosnowym zapachem terpentyny. Byłam prawdziwie szczęśliwa.

Nie miałam wiedzy teoretycznej, więc pokrywałam płótna farbami metodą prób i błędów. Kiedy powstawał pierwszy duży olejny obraz i realizowało się marzenie z dzieciństwa, farby mieszały się ze wzruszeniem.

Obrazów przybywało i przyjaciele namówili mnie na pokazanie ich na wystawie. Emocje, trema… od rana nic nie jadłam. Przygotowania i  niepewność … Przyszli wszyscy zaproszeni goście; znajomi, przyjaciele, rodzina… były kwiaty, wino i pamiątkowe fotki. Rozmowa z redaktorem naczelnym lokalnej gazety zaowocowała interesującą i przychylną relacją z wystawy pt. “Świat Anny”. To było długie i bardzo udane spotkanie pełne ciepła i serdeczności. Po nim nastąpiły zbiorowe i indywidualne wystawy tematyczne w domach kultury, bibliotekach, salonach, klubach, na festiwalach kultury i aukcjach charytatywnych. Zaproponowano mi też udział w WOŚP w roku 2012, skąd otrzymałam dyplom podziękowania za podarowany na aukcję obraz. Wszystko sprawiało mi ogromną radość, bo robiłam to o czym marzyłam od dziecka, bo realizowałam to co naprawdę w życiu kochałam. Nie wiem jak potoczyłoby się moje życie gdyby mi pozwolono uczyć się malowania, ale wiem, że  trzeba realizować to co w duszy gra, żeby zyskać spokój i spełnienie. Nigdy nie jest za późno.

Otrzymałam duże wsparcie, zaufanie i serdeczność od bliskich i obcych mi osób. Wszyscy pozostaną  na zawsze w mojej wdzięcznej pamięci i w moim sercu.

Nigdy nie rezygnuję ze swoich marzeń, bo one się spełniają. Jeśli się czegoś bardzo pragnie, to znajdują się siły i pomysły na pokonanie przeszkód. Zrealizowałam wszystkie swoje pasje i pragnienia. Nie było lekko, ale to już zupełnie inna historia…

SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie