Kontaktu ze sztuką na żywo nic nie zastąpi, dlatego korzystam z takich wyjść kiedy tylko czas pozwala.
W Teatrze Dramatycznym nie byłam już dawno dlatego bez chwili wahania wybrałam się na CABARET.
Ze sceny emanował nastrój przedwojennego Berlina. Ciemne oświetlenie i czarne kostiumy ze skóry wprowadzają w klimat zagrożenia, niepokoju, ale Berlin jeszcze się bawi. Bawi się w kabarecie Kit Kat i my na widowni również wtapiamy się w tę atmosferę, słuchając świetnych wykonań piosenek , którym towarzyszą żywiołowe układy taneczne. Uwagę przyciągają też doskonale grający muzycy. Prawie ich nie widać. Siedzą na antresoli w mroku, ale wyraźnie słychać poszczególne instrumenty, perfekcję wykonania. Scenografia oszczędna a jednocześnie wymowna. Coraz częściej spotyka się to w teatrach i jest chyba dobrym pomysłem, bo przy odpowiedniej grze świateł, zmianie w układzie elementów, uruchamia wyobraźnię widza. W tym spektaklu oprócz czerni dominuje czerwone i białe światło.
Jest energetycznie, ale momentami też bardzo nastrojowo. Przewija się wątek romansu kabaretowej piosenkarki i amerykańskiego pisarza, a wiemy przecież, że miłość to nie tylko szaleństwo, ale też chwile wyciszenia i rozmarzenia. Tak też jest w spektaklu. Jak w życiu.