Niby śluby wychodzą z mody, a jednak nie brak tych, którzy tradycję zachowują, czy to z pobudek religijnych, czy dla zasady, czy z jakiego tam innego powodu. Faktem jest, że w związku z tym i na wesela ciągle zaproszenia otrzymuję. Ilość tych uroczystości pozwala mi dzisiaj na przemyślenia, przekrojowe spojrzenie, porównania i powrót myślami do mojego ślubu i wesela w latach PRL-owskiej Polski.
Sukienkę uszyła mi mama z kuponu, modnej wówczas krempliny “załatwionej” (bo wtedy wszystko się “załatwiało”) od kogoś, kto miał znajomego na Wybrzeżu, bo tam ze statku kursującego do USA można było takie rzeczy nabyć. Z butami nie było kłopotu, bo po prostu wszystkie były jednakowe i jednakowo paskudne, więc żeby mieć coś spoza szablonu, to kupowało się w prywatnych pawilonach przy Marszałkowskiej blisko Królewskiej, albo na Bazarze Różyckiego. Tak też zrobiłam, ale okazały się bardzo niewygodne i zaraz po ślubie po prostu je spaliłam. Welon przerobiłam z komunistycznego, czyli jedynego dostępnego wzoru dla wszystkich, na taki nieco orientalny dopinając do niego diadem zrobiony z naszyjnika kupionego w sklepie JABLONEXU przy Żurawiej, a wystanego w dłuuugiej kolejce sięgającej niemalże do Kruczej.
Wesele, a właściwie weselisko, bo osób było prawie sto, odbyło się w domu z którego powystawialiśmy część mebli do ogrodu, a w pokojach zamontowane zostały ławy i stoły. Nikt wtedy nie pomyślał, a nawet nie słyszał chyba o cateringu. W przygotowanie weselnych potraw zaangażowana była płeć piękna w wieku średnim z najbliższej rodziny i jakaś wynajęta kucharka. I tak przy akordeonie wesołego muzyka z rodziny przetańczyliśmy do białego rana, cyklinując, czyli odzierając z farby butami drewnianą podłogę. Bo wtedy była moda na podłogi malowane farbą nitro czy olejną na “orzech”, więc większość miała takie właśnie podłogi.
Nie pamiętam żadnej wyróżniającej się na weselu kreacji, bo w sklepach nie było z czego wybrać. Chodziło się w tym co “rzucali”.Jak czapki moherowe, to cała Warszawa chodziła w czapkach moherowych od uczennicy do emerytki i wszyscy byliśmy “mohery” 🙂 Tak, tak… to nie jest wymysł ostatnich lat. Jak ortaliony, to różniliśmy się tylko kolorami i wyglądaliśmy jak śpiwory turystyczne, bo one miały zwykle prosty krój i zapinało się pod brodę.
Podobnie było z sukienkami. Wszystkie do siebie podobne, więc i na weselu było podobnie. Nie każda kobieta miała takie parcie na szycie jak ja, żeby ścibolić według własnych pomysłów na każde wyjście coś innego. Dzisiaj mi już przeszło i jest to wspomnieniem. Miłym wspomnieniem, a w zasadzie niezapomnianym, bo nie zapomina się tego co przyszło z trudem. Nie tyle samo szycie było trudne co “zdobywanie” wystanych w kolejkach materiałów i “załatwianie ” BURDY, czyli czasopisma niemieckiego w którym były doskonale opracowane wykroje. Zdobycie BURDY graniczyło z cudem jakich w PRL wbrew logice było wiele, bo wiele rzeczy udawało się zrobić albo kupić “jakimś cudem”. Kiosk dostawał jedną sztukę czy dwie i trzeba było wejść w “układ”, albo zaskarbić sobie sympatię kioskarki (-arza), żeby taką BURDĘ dostać. To były czasy… Jest co wspominać…
Ale jak zwykle chciałam napisać o czymś innym, a temat idzie w inną stronę, więc wracam do wesel, a właściwie do kreacji weselnych, bo szukam w internecie ” w czym na wesele”. Widzę, że minął czas tzw. sukien na specjalną okazję i kobiety ubierają się praktycznie, czyli wybierają sukienki uniwersalne nadające się też na inne uroczystości. Obecnie, jest tak ogromny wybór w sklepach, że można wybrać czego dusza zapragnie.
No właśnie… tylko czy wypada założyć wszystko wszędzie? Oglądając wrzucane z wesel filmiki na You Tube zastanawiam się czy panie zaproszone na wesele nie pomyliły uroczystości? Jak można ubrać się całkiem na czarno na wesele? Owszem nie ma teraz sztywnych zasad dress codu, ale są uroczystości które nie zwalniają chociaż od odrobiny taktu. Dlaczego trzeba wystąpić na weselu w czarnym kolorze jak na pogrzebie, albo przyćmić ten piękny dzień nowożeńcom białą kreacją w stylu panny młodej? Na jednym z filmików co druga to panna młoda. Nie zapomnę pogrzebu na który jedna z pań przyszła w bluzce w ogromne czerwone kwiaty, a dla odmiany na obiedzie z okazji chrzcin pojawiły się damy w czerni jak czarownice z bajki o zatrutym wrzecionie. Raziło mnie to jako gościa, a jak się czuli rodzice dziecka?
Też mi się zdaje, że nie wszystkie panie na weselach przemyślały swoją kreację. Ostatnio byłam na weselu koleżanki, gdzie dwie panie spośród gości założyły długie, białe sukienki. Ogromny faux pas!
Tak, to się często zdarza. Ja przekopałam kilka razy swoją szafę i wybrałam bardzo twarzowy, uwielbiany wręcz przez siebie kolor błękitu paryskiego. Cha, cha… i co się okazało? że uwielbia go wiele kobiet, bo było nas dziesięć na osiemdziesiąt osób w takim odcieniu błękitu. Mnie to nie przeszkadza, ale jedna z uczestniczek czuła się bardzo niekomfortowo. Ja mam tak dużo w sobie optymizmu, że zrobiłam z tego dobrą zabawę.