WARSZTATY DIETETYCZNE – SANDRA CZESZEJKO SOCHACKA

Ucieszyłam się bardzo z zaproszenia na wykład o węglowodanach, bo interesuje mnie ich rola w diecie od dawna. Dietetycy mają diametralnie inne opinie, jedni są za, inni zalecają ich wykluczanie. Mój organizm jest zdecydowanie  przeciwny drastycznemu eliminowaniu i okazuje się, że  reaguje prawidłowo, bo do normalnej pracy mózgu potrzebny jest cukier. Jednak nie ten który dodaje się do cukierniczych wyrobów i nie ten prosto z cukiernicy, ale czerpany z naturalnych produktów, czyli zawarty przede wszystkim w kaszach i mąkach z tych kasz i owocach.

Dieta proponowana przez Sandrę Czeszejko Sochacką składa się z 50%  produktów węglowodanowych, 20% produktów białkowych podzielonych w równych proporcjach na zwierzęce i roślinne  i 30% tłuszczów. Mogę ją doskonale połączyć z zalecaną mi dietą śródziemnomorską.

Na śniadanie kasze z owocami lub warzywami, do tego oliwa. Pasuje doskonale. Zamiennie mogą być bezmięsne pierogi, makaron, naleśniki. Dopiero w południe, kiedy zaczynają się wydzielać soki trawienne włączam białko zwierzęce, ale to obecnie ograniczam. Nie potrafię funkcjonować bez mięsa i czekolady 🙁 , ale kasze zdecydowanie zmniejszają apetyt na nie. Może być też ryba i do tego duża porcja warzyw gotowanych lub surowych. Zamiast tego bardzo często robię zupy. Baza to rosół na drobiu (nie zawsze) bez skóry z dużą ilością podstawowych polskich warzyw; marchew, seler, korzeń pietruszki i por i dopiero na tym ukierunkowuję wybrany rodzaj zupy dodając odpowiednie produkty (kalafior, kapusta, groch i inne w zależności na jaką zupę przyjdzie ochota), a na kolację sałatka warzywna z surowych warzyw różnych kolorów z dipem z białego serka kremowego z dodatkiem ulubionych ziół i oliwy albo oleju słonecznikowego. Tu można dać upust fantazji i mieszać dowolnie warzywa i sery. Polecany jest olej lniany jako najzdrowszy, ale ja nie jestem w stanie go przełknąć, bo psuje mi smak każdej potrawy.

Kawa jako dopełniacz, wypełniacz, albo chwila rozkoszy. Jednak bez cukru albo chociaż mleka, ani rusz, ale na wykładzie dowiedziałam się o Inulinie, która doskonale zastępuje smak mleka. Inulinę uzyskuje się z cykorii, ale też z karczocha, mniszka lekarskiego, korzeniu szparagów i wielu innych warzywach. Ma mało kalorii, dużo błonnika, a więc na pewno wspomaga utrzymanie prawidłowej wagi. Czeka mnie więc kolejny eksperyment i testowanie Inuliny.

KARNAWAŁ

To było nie tak dawno. Nie tak dawno, ale zdecydowanie wagowo dużo mniej…

Nie rozpaczam, że siedzę w domu od kilku lat choć uwielbiam takie zabawy, duże zabawy na dużych salach. Trudno, pewnych spraw zmienić się nie da…

KSIĄŻKI MOJEGO DZIECIŃSTWA

Dzieci uwielbiają książki, a takiego wyboru i takiej ilości jak obecnie nie było w czasach mojego dzieciństwa i nie we wszystkich  rodzinach czytano je najmłodszym. Ja miałam szczęście słuchać ich nie tylko przed snem, ale i w ciągu dnia. Często, żeby odwrócić moją uwagę od jedzenia, które mogło w ogóle nie istnieć.  Poza tym spędzałam sporo czasu przeglądając sama wszystkie  jakie były w domu. Przeglądając, bo czytać jeszcze nie potrafiłam. Ulubioną księgą był Leksykon Everta, Trzaski i Michalskiego Encyklopedja Powszechna Ilustrowana A-Z wydana w 1935 roku.

Ileż tam było ciekawych obrazków, kolorowych tablic , ale najbardziej intrygowała ta z bakteriami i mapa Polski o której tak ciekawie opowiadali rodzice.

Ta mapa z 1939 roku nie była aktualna po moim przyjściu na świat, a bliska przeszłość kraju bolesna i tragiczna. Nie mam wątpliwości, że to oni rozwinęli we mnie zainteresowanie Krajem i tym jaka była naprawdę sytuacja w Polsce powojennej.

Byłam mała, ale jakoś nie było tendencji, żeby chronić dzieci przed treściami wzruszającymi, przed informacjami o minionej wojnie czy sytuacji w kraju zaraz po. Wiedziałam, że wielu informacji nie wolno mi powtarzać nigdzie, ale je zapamiętać.

Płakałam nad losem Robinsona Kruzoe,  

,  Bobika od Franciszkanów,

czy nawet przy baśniach ze zbioru U wrót zaklętego świata. To moje kochane książki.

Może dzięki temu i rozmowom z rodzicami, którzy tłumaczyli odpowiednio trudne sytuacje opisywane w nich, nauczyłam się dystansu do siebie i różnych życiowych problemów. Może to nauczyło mnie jak radzić sobie w trudnych momentach. Może to rozwinęło moją empatię. Nie wiem… nie ma złotego środka na wszystko. Najlepszy jest umiar i różnorodność.

Niezwykle cenię stare książki. Przybywa im lat tak jak mnie i często po nie sięgam jak wtedy kiedy miałam lat kilka. W tej O Sierotce Marysi bardzo interesujący jest staropolski język, którego dzisiaj moje wnuki nie mogą zrozumieć, bo wiele słów wyszło z użycia. Przez to jest jeszcze bardziej cenna.

No i perełka, choć bardzo zniszczona, to pamiątka z domu rodzinnego mojej mamy. Wydana w 1916 roku dobiega stu lat. Czytana przez cztery pokolenia i tyle samo obecna w mojej rodzinie

Mogłabym jeszcze wymieniać długo. Zajmują całą osobną półkę. Ciągle je przeglądałam i z nich uczyłam się literek przed pójściem do szkoły.

SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie