Wszystkie zdjęcia są autorstwa Anny i Władysława Kulesz
Minęło już kilka dni od powrotu z bieszczadzkiej wycieczki , ale domowe obowiązki ciągle nie dają mi szans na napisanie czegokolwiek. Może uda się teraz przed obiadem.
Nie, nie udało się. To może przed kolacją… też nie, ale teraz siadam i piszę. Jak zwykle w nocy.
Na wycieczce było SUPER! Autokar rozśpiewany , bo jechało dziesięć osób z naszego wokalnego zespołu . To wystarczy, żeby porwać resztę uczestników do wspólnego śpiewania.
Pierwszy postój był w Sandomierzu (zdj. wyżej), ale ojciec Mateusz chyba jeszcze spał, bo nie było ani jego, ani roweru na którym gania przestępców 🙂
Następny przystanek, to Odrzykoń. Malownicze i tajemnicze ruiny zamku Kamieniec uwiecznionego przez A. Fredrę w “Zemście”. Stoi na wzgórzu na które wdrapywaliśmy się łapiąc z trudem w płuca upalne powietrze.Zachwycały mnie po drodze, wystające z ziemi korzenie drzew ,przypominające kształtem paluchy drapieżnych zwierząt.
Zamek kamieniecki zbudowany za panowania Kazimierza Wielkiego , otrzymali Kamienieccy w roku 1396 od króla Władysława Jagiełły za obronę Wilna przed Krzyżakami. Ich potomkowie, choć rozsiani po całej Europie, spotykają się tutaj co jakiś czas na zjazdach rodzinnych.Najbardziej wyrazista jest linia polska. Nestor rodu – Andrzej Kamieniecki, prawnik z Poznania ma 96 lat.
Na nocleg i obiadokolację do Bukowca, do Ośrodka Wypoczynkowego Połoniny, dojechaliśmy po 18.00. To kilka kilometrów od Polańczyka Zdroju, ale jakie miejsce… jaka cisza i przestrzeń. Przez trzy wieczory “zakłócaliśmy”ją tak skutecznie śpiewem, śmiechem i nawet tańcami, że sam właściciel ośrodka przyszedł do nas z podziękowaniem za radość jaką tam ze sobą przywieźliśmy i uczestniczył chwilę w naszych spotkaniach. A na koniec wieczoru splataliśmy ręce w kręgu śpiewając
Ogniska już dogasa blask,
braterski splećmy krąg,
w wieczornej ciszy, w świetle gwiazd
ostatni uścisk rąk.
Ten gest zawsze i wszędzie wywołuje wzruszenie.
Tuż za ogrodzeniem ośrodka płynie rzeka Solinka. Jest płytka, ale ma kamieniste koryto. Na brzegu soczysta trawa i miejsce na ognisko.
Łazienki w ośrodku są komfortowe, co bardzo mnie ucieszyło, bo to ich wygląd wpływa najbardziej na mój humor podczas pobytu gdziekolwiek. Pokoje też przyzwoite.Z tych na parterze jest wyjście bezpośrednio w przyrodę, albo na zadaszony taras dla wszystkich gości. Zielono i przytulnie. Przemiła obsługa i bardzo dobre posiłki dopełniają zadowolenia z pobytu tutaj.
Drugi dzień to intensywne zwiedzanie. W Krośnie Kościół Farny pod wezwaniem Świętej Trójcy z Kaplicą Porcjuszów
bogato zdobione ławy mieszczan krośnieńskich i oszałamiająca ambona. W ogóle bogactwo złoceń, rzeźbień i ornamentowych motywów.
A zaraz potem Centrum Dziedzictwa Szkła z pokazem procesu produkcji szkła
Tam było na co popatrzeć, a nawet można było sobie podmuchać, przez specjalną do tego rurkę i zrobić jakieś szklane cudeńko.
I kolejny przystanek to Bóbrka – Muzeum Fundacji Przemysłu Naftowego i Gazowniczego
dom Łukaszewicza z pokazem multimedialnym i szyby naftowe
Na koniec dnia Muzeum Marii Konopnickiej w Żarnowcu w dworku będącym darem narodu polskiego dla poetki
Trzeci dzień wycieczki, to kontakt z przyrodą.
Duża Pętla Bieszczadzka z zaporą w Solinie na której zaśpiewałyśmy z Danusią Zielone wzgórza nad Soliną. Na ścianie zapory jest mural ekologiczny, “malowany” wodą pod olbrzymim ciśnieniem, który przedstawia zwierzęta i rośliny występujące w Bieszczadach.
Po drodze drewniana świątynia, dawna cerkiew w Górzance z przepięknym ikonostasem płaskorzeźbionym, który na początku XX wieku został zakwestionowany przez biskupa jako niekanoniczny i rozebrany, a poszczególne figury rozmieszczono w różnych miejscach wnętrza.
i rezerwat żubrów, ale nie było chętnego, żeby udać się za ogrodzenie po aromatyczną trawkę 🙂
Ostatniego dnia, w drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Łańcucie na zwiedzanie magnackiej rezydencji i na obiad w restauracji przypałacowej, gdzie było pioruńsko ciasno. Bardzo bogate, interesujące zbiory w pałacu, świetnie zachowane mozaiki drewniane podłogowe i doskonale zachowana i utrzymana powozownia, ale mam niedosyt, bo niczego nie można tam fotografować. Nawet bez lampy. Przeszkadzają też ochraniacze na buty z czasów PRL, które są niewygodne i bardzo śliskie. Połowa uwagi jest skupiona na tym, żeby nie zgubić kapcia, albo nie zaplątać się w podoczepiane gumki i nie rozbić sobie głowy, albo czego innego. Odbierają one sporo przyjemności, choć doskonale rozumiem, że przy tak wielu zwiedzających jest to konieczne. Ale w XXI wieku i przy tak drogich biletach wstępu sprawę kapciową można rozwiązać inaczej .
Zdjęcia wolno robić tylko w ogrodzie i oranżerii w której ja nie znalazłam nic interesującego, wobec czego siadłam przy kamiennym stoliku przy wyjściu nieruchomiejąc na chwilę i poprosiłam o fotkę…
Generalnie wycieczka bardzo udana, choć moje wspomnienia z obozów wędrownych po Bieszczadach , to zupełnie inna bajka, no i nikt nie zaśpiewał teraz Bieszczadzkich Aniołów, które noszą zielone skrzydła w plecaku i nawet mają zielony kielonek. Nasze kielonki były najczęściej białe plastikowe :-), ale z całkiem dobrą zawartością… Dojechaliśmy rozśpiewani i zadowoleni.