Archiwa tagu: życie na kartki

ŻYCIE NA KARTKI

Połowa sierpnia tego roku to czas, kiedy mija czterdzieści lat od wprowadzenia w PRL kartek na żywność i artykuły przemysłowe. Cha, cha, cha… nigdy nie miałam i nie mam takiego zapasu spirytusu co wtedy, bo taka jest ludzka mentalność, że jeśli coś przydzielają , to trzeba brać “na wszelki wypadek”. Potem można wymienić na coś bardziej potrzebnego, albo, jak w tym przypadku… wypić, bo jak jest to trzeba zużyć “żeby się nie zmarnowało”. Raczyłam więc wtedy swoich gości ajerkoniakiem robionym na różne sposoby; z mlekiem, śmietanką, kawą, kakao, a nawet eksperymentowałam z owocami. Na parapetach stały słoje z sokiem na nalewki… i dobrze, że w końcu kartki zniesiono 🙂

IMG_0012 kartki

Kartki na cukier były pierwsze – już w roku 1976 – a potem obejmowały prawie wszystkie towary. Przydziały nie były wystarczające i każdy kombinował jak potrafił, ale pamiętam, że dla nas największym problemem była benzyna. Zbierało się ją w kanistry, żeby wystarczyło na wyjazdy urlopowe. Do Dziwnowa jechaliśmy Maluchem z pełnymi kanistrami w bagażniku i jeszcze dwa stały za przednimi siedzeniami wewnątrz samochodu. Uważam , że to cud Boski, że kumulujące się opary benzyny przy lipcowych temperaturach, nie wysadziły nas w powietrze. Śmieję się dzisiaj jak sobie to wszystko przypominam, ale takich przeżyć, absurdalnych niekiedy, nie miało żadne pokolenie.

Czekolada też była na kartki, ale nie dla wszystkich. Już nie pamiętam czy była prawdziwa, czy zastępcza jak i “opakowanie zastępcze” w którym występowała. Ale na pewno nie zapomnę paskudnego smaku wyrobów czekoladopodobnych oblepiających język i zęby margaryną, która nie chciała się ani odlepić, ani rozpuścić. W pewnym momencie były też słodycze bez cukru :-), to tak jak teraz kiełbasa bez mięsa. No czego to ludzie nie wymyślą, żeby było wesoło.

Ale kartki wcale nie zapewniały normalnego nabywania towarów. Wszystko, a szczególnie mięso i wędliny trzeba było wystać w długich kolejkach. Kiedy nadchodziła pora dostawy, “wyskakiwało się” z pracy,za zgodą kierownictwa, które samo było w podobnej sytuacji, żeby zająć kolejkę i stłoczeni przylegając ścisle do siebie ciałami, w falującym tłumie docieraliśmy w końcu  do lady. Bywało, że odchodziło się bez zdobyczy, bo ostatni kawałek szynki sprzątnął stojący tuż przed nami. To były emocje: “weźmie, nie weźmie… ooo… poooszłooo koło nosa”. Właściwie wszystko “zdobywało” się a nie kupowało, naprawiało, a nie wyrzucało i chyba to sprawiło , że jesteśmy pod każdym względem bardziej zaradni od naszych dzieci.Ta nasza praktyka trwała przecież aż do roku 1989 w którym kartki zniesiono, co wcale nie znaczy, że potem było łatwiej.Było inaczej, ale nie łatwiej.

Długie kolejki były po wszystko, tworzono nawet listy i komitety kolejkowe, pilnujące ładu, i kolejności. Upolowany papier toaletowy w ilości kilkunastu rolek nawleczonych na sznurek, niosło się z dumą zwycięzcy na szyi albo ramionach. Przez jakiś czas otrzymywało się go po oddaniu określonej ilości makulatury. Brak tego towaru sprawił, że jeszcze przez długie lata, co bardziej “zapobiegliwi” przywłaszczali go sobie z miejskich toalet, które pozostawiały i tak dużo do życzenia niemalże do dzisiejszych czasów.

I tak zbieractwo i przesadna oszczędność pozostała w nas do dzisiaj w obawie, że znowu może czegoś zabraknąć.