(…) Gdy po przebyciu kilku mil poczuła zmęczenie, złożyła giezło pod krzakiem i rzuciła się w morską toń. Pływała dobrą godzinę albo i dłużej, nurkując głęboko, wypatrywała pod wodą meduzy, flądry albo diabła morskiego z kostropatą gębą i wypustką na czole, którą wabi małe rybki na pożarcie, a i z niego samego mieszkańcy Gaulii sporządzają zupę o smaku niebiańskim. Wszak z wodą była oswojona od dzieciństwa, jako że lud, z którego pochodziła, żył od wieków nad wodą, przy wodzie i na wodzie.
A po długim czasie pływania, kiedy wyszła na brzeg czekało na nią kolejne wyzwanie, nieuchwycone przeze mnie ilustracją, pozwalające na rozwinięcie wyobraźni czytelnika.
(…) Kobieta szybko zarzuciła na siebie luźne odzienie i rozczesując kosy drewnianym grzebieniem, podeszła do miejsca, w którym spodziewała się, że rybacy wyjdą na ląd.
Jakoż łódka wnet zaryła dziobem w piasku w odległości kilku kroków od brzegu. Stary rybak wyrzucił na brzeg kotwicę na długiej linie i pomału wszedł do wody, starając się wyciągnąć kadłub łodzi jak najdalej na piach. Dosia zanurzona po kolana, ramieniem starała się dziadkowi pomóc, ale widno ładunek był zbyt ciężki.
– Poczekajcie, dziadku, na przypływ – zagadnęła go po aramejsku. – Sami tak wyprawiacie się na morze?
– Eucharistos! – rzekł stary, dziękując za pomoc. Słowianka poczuła się raźniej, jako że Grecy okazywali nieco więcej respektu kobietom niż miejscowi, dla których nierzadko wstydem było nawet wdawać się w rozmowę z niewiastą – Rybakuję z synem, ale on nadepnął na jakiegoś jadowitego morskiego stwora i leży nieprzytomny.
Wspólnie z rybakiem wyciągnęli chorego z łódki i złożyli na brzegu. Chłopak oddychał płytko, a źrenice miał zwężone. Trząsł się cały jak w febrze, nie reagując na zawołania. Lewą nogę miał obrzękniętą i siną aż po kolano.
– Kiedy to się stało? – zapytała znachorka.
– Czemu pytasz, niewiasto? Przecie mu nie pomożesz!
Szczęściwa chciała się zaśmiać, ale pomniała na powagę sytuacji.
– Dziadku – rzekła – Los mnie do ciebie przywiódł. Bogowie. Jam jest czarownicą i spróbuję go uzdrowić.Przeraził się stary rybak, albowiem ludzie boją się czarów.
– Nie lękajcie się, dziadku. Jam ludziom życzliwa – uśmiechnęła się szamanka. – Jakże wyglądało owo morskie zwierzę? – zapytała.
– Jak jadowita płaszczka, może na dwie stopy szeroka – rzekł stary z wahaniem.
– Rozpalcie jakiś ogień – rozkazała.
Z uzbieranego naprędce suszu polanego oliwą rybak rozniecił ognisko, na którym w małym kociołku niezadługo zabulgotał wrzątek.
– Dziadku – powiedziała Dosia. – To się nie patrzy na użądlenie rai. Chłopak jest bez zmysłów i ledwie dycha. To meduza.
Istotnie, noga nieszczęśnika pokryta była dookoła rzędami przelicznych drobnych czerwonych punktów. Wspólnie z rybakiem, Słowianka sporządziła z żagla rodzaj namiotu i tam złożyli młodzieńca, który zaczynał już rzucać się w gorączce.
– Nie mamy wiele czasu.