Archiwa tagu: SŁOWIANKA Bartłomiej Wagner

SŁOWIANKA cz.12 miłosne rozterki

Późnym rankiem Mergus zabrał gościa w odwiedziny do zaprzyjaźnionego sąsiada, posiadającego o wiele więcej koni. Nie był to wprawdzie dzień ani pora, kiedy zwyczajowo składa się wizyty, ale należało zajechać, bowiem były tam dwie młode dziewczyny do wzięcia, młodsza siostra w wieku lat piętnastu, druga siedemnastoletnia, a więc jak na tamte czasy niemal stara panna. Albina czyniła do Mergusa maślane oczęta, ale on wielce zainteresowany był starszą Atellą. Ta z kolei widziała w nim przyjaciela, z którym wychowywała się od dziecka raczej niż kandydata na towarzysza życia. Daremnie robił aluzje i podchody, dziewczyna zbywała wszelkie usiłowania śmiechem serdecznym.
Tak i teraz uściskawszy druha na powitanie, obrzuciła cudzoziemca ciekawym spojrzeniem. Mergus spojrzał na nią wzrokiem rozmarzonym, a tęsknym, na co ona jak zwykle roześmiała się i obdarzyła prztyczkiem w nos. Zaraz też chwyciwszy go za rękę, pociągnęła do domu, by przywitał się z gospodarzami.
Mirko patrzył z zadziwieniem na jej siostrę złotowłosą, co w tamtym regionie stanowiło wielką osobliwość. Ze swymi szafirowymi oczami mogłaby uchodzić za Dosiową córkę. Ta również zaciekawiona była egzotyczną urodą młodego Słowianina, jednak z przyczyny własnej nieśmiałości, nie była w stanie długo się weń wpatrywać. Zresztą i tak słabość żywiła do Mergusa.

(…) Gdy na chwilę pozostali sami, rzekł mu Mirko pogodnie:
– Nie frasuj się, druhu, jutro będę stąd daleko, a za dwa tygodnie w ogóle
nie uświadczysz mnie w Italii. Piękna Atella będzie twoja prędzej czy później, możesz mi wierzyć.
– Tak twierdzisz? – zapytał Mergus z nadzieją, przy czym Mirko mógł stwierdzić, iż cassus nieszczęśnika jest gorzej niż beznadziejny.
– Nie twierdzę, tylko wiem na pewno. Albowiem przyjaźń najlepiej cementuje związki. Uczucie, zadurzenie dziś jest, jutro przeminie, a przyjaźń pozostaje na całe życie i dłużej.
Poweselał Rzymianin nieco, co jeszcze bardziej utwierdziło Mirka w przekonaniu co do beznadziejności rzeczonego przypadku.

CDN


SŁOWIANKA cz. 11 niebezpieczne starcie

Przez kilka chwil przeciwnicy oceniali się nawzajem. Większy jeszcze od Miszki i szerszy w barach napastnik dyszał żądzą mordu, a spod hełmu widniały bezlitosne oczy koloru zimnej stali. Miszka stał spokojnie, albowiem spokój i rozwaga to najgroźniejszy oręż. Wreszcie wykonał pierwszy ruch, zamierzając się toporem. Na to tylko czekał zbir i ostrze jego żelaza zawyło w powietrzu. Ale atak wytrawnego wojownika był tylko markowany. Niespodziewanie wypuścił z rąk broń i uwolniony od ciężaru zwinnie obrócił się w lewo, a siekiera wroga minąwszy cel, utkwiła w pokładzie, rozłupując kilka desek. Miszka z całej siły zdzielił draba kułakiem między oczy, a ten zachwiał się jak ogłuszony bawół. Słowianin z półobrotu poprawił na odlew, aż puściła sprzączka i szłom1 z nosalem pogiętym jak paralityk spadł z pirackiego łba i z brzękiem potoczył się po pokładzie. Burza jasnych, kędzierzawych włosów ujrzała światło dzienne.
Oczy złoczyńcy uciekły w głąb czaszki i runął na wznak jak ścięty przez drwali dąb, aż podniósł się kurz. Ze zręcznością, jakiej trudno było się u niego spodziewać, Medwed skoczył leżącemu na pierś szeroką jak pokład bojowy i ukląkł na jego rozpostartych ramionach, po czym sięgnął do tyłu za pas. W słońcu zabłysła klinga wzniesionego noża.
– Odine2! – szepnął zbir i zamknął oczy czekając na koniec.
Ale uderzenie nie następowało. Po chwili pirat otworzywszy jedno oko, ujrzał srogą twarz przeciwnika i wciąż wzniesiony nóż. Miszka, przekrzywiając głowę z jednej strony na drugą, przyglądał mu się uważnie, ale nie co by w okrucieństwie nasycać się zadawaniem śmierci, a raczej z jakąś niepojętą ciekawością.
– Lars?… – zapytał wreszcie w bezbrzeżnym zdumieniu.
– Baar!… – odrzekł Lars zdumiony nie mniej niż Baar.
Miszka oprzytomniał.
– Przysięgałeś gnoju, że rzucasz zbójowanie na zawsze! Twoje słowo mniej warte niż ośla rzyć! – krzyknął.
– A ty co? Prawiłeś, co będziesz bronić skrzywdzonych, a ochraniasz niewolniczą galerę! Kończ, ty barbarzyńco!

– Tu nie ma niewolników. Niewolnicy nie broniliby okrętu tak jak ci tutaj to czynią – wyjaśnił Baar, nieco zbity z pantałyku.
– My też nie są piraci. Opowiem ci wszystko jak ze mnie zleziesz i zabierzesz ten swój tasak.
Teraz przypomniał sobie Medwed, że wciąż w uniesionej dłoni ściska nóż.
Rozbójnicy widząc klęskę swego herosa, chcieli dać tyły, ale drogę do trapu zamknął im mur wojowników. Zostali otoczeni. Bitwa zakończyła się tak szybko, jak się rozpoczęła.
Żołnierze nie rozumieli słów rozmowy dwóch Goliatów, albowiem toczyła się ona w mowie germańskiej. Zdziwili się niepomiernie na widok Miszki schodzącego z wroga i wyciągającego do niego dłoń, aby pomóc mu powstać. Przypadł do nich Eustachios z obnażonym gladiusem.
– Za burtę ich wszystkich, rzezimieszków! Niechaj ich ryby zeżrą! – krzyknął.
– Proszę cię, Eustachiosie, daj im powiedzieć coś na swą obronę. Niech twa prawość będzie miła Temidzie – rzekł Miszka.
Z ociąganiem dowódca schował miecz. Lars zaczął opowiadać.

CDN

SŁOWIANKA cz. 10 złoty posążek

Mała gdzieś się zapodziała.
Zajrzał chłopak pod kontuar, pod stoły i wszędzie, gdzie mógł w pobliskich stoiskach, Miszka pobieżał po rzędach straganów, rozpytując wszędzie, a Dosia zawołała Lupinę kilka razy, ale głos jej nikł w bazarowym zgiełku.
Rzucił się pędem Mirko ku wyjściu i poprosił stróża, aby baczył na wychodzących, a małą dziewczynkę zatrzymał aż do jego powrotu. Przebieżał dziedziniec i po trapie wpadł na pokład okrętu, by po minucie powrócić z niezawodnym psem.
– Szukaj! – zakomenderował.
Wierne psisko zagłębiło się między stragany, ale wnet wróciło kichając raz po raz potężnie. Zrozumiał Mirko, że wszechobecny aromat korzeni, a przede wszystkim czarnego pieprzu, stępił zwierzęciu węch. Mógł więc tylko stanąć u wyjścia i liczyć, że dziecko wreszcie znudzi się i zechce wyjść na zewnątrz.
W tym pomyśle nie był sam. U wejścia spotkał już Miszkę. Pies przysiadł na schodach przy posążku małego człowieczka w krótkiej tunice. Mimo powagi sytuacji Mirko zauważył, jak misternej roboty była owa statuetka. Wykonana chyba z brązu i pozłacana, bo chyba nie szczerozłota, z zadziwiająco wiernym oddaniem wszelkich szczegółów.

W tym samym momencie przybiegła zrozpaczona Eleuthera. Widząc ją, złoty pomnik poruszył się i zawołał: „Ciociu Dosiu!” i podbiegł do niej przytulając się mocno.
Miszka i Mirko widzieli już w życiu niejedno. Ale teraz otwarli gęby i tak stali ze zdumienia nie mogąc wykrztusić słowa.
– Dziecko, cóż ty z siebie zrobiłaś! – załamała ręce niewiasta. – To już z ciebie nie zejdzie, chyba razem ze skórą!
Mężczyźni pytająco spojrzeli na swą panią.

– Turmeryk – wyjaśniła. – Korzeń zwany indyjskim szafranem. Czujecie, jak pięknie pachnie? Wyśmienity do mięsa. Ale nie do upiększania małych dziewczynek.
Wszystkie zamiary na ten dzień rozwiały się jak garstka puchu na wietrze. Należało zająć się sobą. Teraz tak sama Lupina, jak ręce i twarz Dosi były w kolorze kanarków, które w klatkach śpiewały na Herodowym dworze.

CDN