Pojechaliśmy do lasu.
W domu i przed domem robi się trochę ciasno i nudno. Dzieci zaliczyły wszystkie drzewa,
więc trzeba dać im możliwość oddechu. Przy okazji była to lekcja przyrody na żywo. Drzewa, ptaki, robaczki, motyle. Między zeschłymi liśćmi przebijają się krzewy czarnych jagód.
Mało jest jeszcze zielni, bo ziemia bardzo sucha, a las raczej iglasty przeplatany brzozami. Jest okazja poopowiadać o jej właściwościach leczniczych, o zastosowaniu w saunie ulistnionych gałązek, które zawierają witaminy, garbniki i eteryczne olejki, a nawet przytulić się do niej na kilka chwil, żeby zregenerować umysł i ciało.
Dla dziecka takie nowinki są dużą atrakcją. Na jałowcach znajdujemy ciemne kuleczki. Rozgniatam je, wąchamy.
Dziecko dziwi się, że używamy ich do przyprawiania potraw . Mówię, że szczególnie pasuje do dziczyzny, więc temat wywołuje temat, bo trzeba rozwinąć, co określamy jako dziczyzna.
Jednak owoce tylko oglądamy, bo gatunków jest ogromna ilość i nie mam pewności czy nie są trujące.
Na koniec zatrzymujemy się przy krzewie z czarnymi owocami,
ale też tylko je oglądamy. W domu będzie okazja wyszukać nazwę w internecie. I na koniec doskonale znane mrówki, chyba najbardziej pracowite owady.
To jest pewnie mrówka rudnica. Najczęściej spotykane w lasach iglastych. Ich przysmakiem jest spadź mszyc, bogata w cukry proste.
Nie chce się wychodzić z lasu, bo tyle tu różnych ciekawostek i wyobraźnia ma co robić, ale czas wracać na obiad.
Kanapki na wycieczkach smakują doskonale, jednak apetyt po spacerach zwykle jest wilczy, więc w drogę.