Wędrówka Mirka obfituje w przygody. Przed spotkaniem z Lupinką miało miejsce takie zdarzenie.
(…) Stangret wreszcie oprzytomniał. Stanął do pomocy i we trójkę z wozakiem opanowali zaprzęg platformy. Szóstka koni bez trudu, choć powoli, wyciągnęła koło z piachu z powrotem na bruk. Mirko ujął lewego konia bryczki za wędzidło i idąc pieszo obok, poprowadził w kierunku miasta na wyspie.
– Jak ci na imię, spryciarzu? – zapytał woźnica, odzyskawszy rezon.
– Mirkos – odrzekł Mirko, aby to brzmiało z grecka.
– Cóż za dziwne zawołanie! Wszak jesteś słusznego wzrostu, czemu cię nazywają Mikros?
– Mirkos, panie. To imię słowiańskie. Oznacza miłującego wolność.
– Znam ja was, Słowian, szelmy jedne – zaśmiał się Grek. – Przyszliście z daleka i zamieszkali na północy Hellady. Zacne z was kompany do miodu i wina, które pijecie bez wody. Niewiasty u was srebrnowłose i błękitnookie.
Jakoż istotnie, w odróżnieniu od innych ekspansywnych ludów, Słowianie miast łupić, osiedlali się na stałe na opanowanych terytoriach.
(…) Przy straganie kręciła się grupka wynędzniałych bezdomnych dzieci poszukujących odpadków, którymi mogłyby nieco oszukać permanentny głód. Jakiś człowiek siedzący naprzeciw rzucił im kawałek mięsa z kością. Któreś z nich pochwyciło kąsek w powietrzu i łapczywie podniosło do umorusanej buzi, ale zaraz rzuciło się na nie jakieś silniejsze i pobiwszy, odebrało i uciekło w podskokach, a za nim reszta. Maleńka dziewczynka nie umiała widocznie płakać albo też nie miała sił na płacz, tylko siedziała w kurzu i patrzyła w dal wielkimi czarnymi oczami, w których było tyle smutku, że Mirka przeszedł dreszcz.
Dusza słowiańska odezwała się natychmiast. Mirko wstał i podszedł do małej, podając jej kawałek placka. Dziecko podniosło wzrok i można było dostrzec, że w spojrzeniu bezdomnej głód walczył z obawą. Wreszcie dziewczynka wyciągnęła rączkę, pochwyciła placek i zaczęła zjadać z łapczywością wielką.
Chłopak przyjrzał się małej. Mogła mieć lat ze sześć, a może siedem. Spod łachmanów wystawały przeraźliwie chude kończyny, a twarzy nie można było dostrzec spod warstwy brudu. Zakurzone włosy były barwy nieokreślonej, tylko wielkie oczy koloru węgli patrzyły dookoła spojrzeniem zalęknionego zwierzątka.
Mirko dał dziewczynce kawałek ryby. Ta chciała wszystko naraz wsadzić do buzi, więc chcąc nie chcąc, Mirko sam musiał karmić dziecko, starannie usuwając ości. Potem poczęstował jeszcze plackiem, a na koniec suszoną figą. Wreszcie podszedł do straganu i napełnił kubek wodą z miodem i sokiem z cytrusa.
– Wyrzuciło ją morze kilka miesięcy temu – rzekł sprzedawca. – Pewnie rodzice utonęli albo zabili ich morscy zbóje. Żyje tym, co znajdzie, jak one wszystkie tutaj.