Pozostało już tylko wspomnienie, wspomnienie przemiłe. Kwiaty, rozmowy, serdeczności dużo i ciepła. Muzyka przeplatała wersy zimowe i walentynkowe. Przez pandemię tak rzadko mam teraz okazję do spotkań z większą grupą osób. Wszystkim nam tego brakuje. Niestety, na normalność nie ma chyba na razie widoków.
fot. Włodek Kulesz i Grzegorz Kopecki
Tłem do spotkania były zdjęcia zimowe, których zrobienie w tym roku było dość trudne, a nawet niemożliwe. Tak ciepłej i bezśnieżnej zimy nie pamiętam, ale udało mi się zdążyć któregoś dnia i zatrzymać w obiektywie spadające płatki.
Z ogromną przyjemnością przyjęłam zaproszenie na swój wieczorek poetycki do powiatowej biblioteki. Będzie sporo atrakcji i rozrywki, ale nie mogę zaprosić wszystkich, których bym chciała. Obowiązuje ścisły limit.
fot. Anna Kulesz
Przygotowałam swoje wiersze przekrojowo. To najlepsze rozwiązanie, bo moja twórczość jest bardzo różnorodna. Od rymowanek okazjonalnych, zwykle o zabarwieniu żartobliwym do refleksyjnych, czasami wręcz smutnych, a między nimi zwrotki dla dzieci, wiersze romantyczne i opisujące przyrodę, czy cokolwiek innego co poruszy moją wyobraźnię. Często korzystam ze swoich marzeń sennych, a ostatnio wybiegam w przestrzeń gwiezdną, która fascynuje mnie coraz bardziej. Piszę wiersze rymowane i wiersze białe w zależności od nastroju.
Spotkanie uatrakcyjni muzyką Andrzej Maciejczak z którym współpracuję od kilku lat w naszym zespole poetycko -muzycznym i z muzyką którą skomponował będą zaśpiewane dwa moje teksty. Kto to zrobi, to na razie niespodzianka.
Klimat zimy stworzą rozwieszone moje powiększone zdjęcia. Z tym miałam ogromny problem, bo śniegu w tym roku jak na lekarstwo, ale upolowałam pewnego dnia o świcie. To trwało kilkanaście minut, ale Natura dała mi szansę.
fot. Anna Kulesz
Zatrzymałam w kadrze płatki śniegu, a wcześniej wyrwałam przyrodzie biel, która jakimś cudem nie roztopiła się w słońcu.
Szkoda, że nie mamy miejsca na magazyny w których można by przechować dawne ubrania, bo moda wraca, powtarza się. Wspominam z sentymentem rzeczy, które kiedyś szyłam, a po kilku założeniach oddawałam, a nawet był czas, że mogłam je sprzedać, bo zamarzyło się coś innego, nowego. Miałam formy z niemieckiej Burdy, wyobraźnię, trochę zdolności i sprytu, co wystarczało, żeby na każdą okazję mieć coś nowego. Moja młodość przypadała na czasy, kiedy w sklepach niewiele było atrakcyjnych ubrań, bo moda PRL to raczej jednolitość i szarość, a ja zawsze lubiłam inność. Robiłam sweterki na drutach, czapki na szydełku, kupowałam materiały na spodnie, sukienki, bluzki i szyłam. Były wtedy modne dzwony zaprasowane w kant, więc jedno popołudnie i były nowe spodnie. Szczególnie lubiłam z mankietami. Na zdjęciu z brązowej, dobrej jakości, wełny.
fot. prywatne archiwum
Trudno mi się było z takim krojem rozstać, bo sylwetka wyglądała zdecydowanie ciekawiej niż we współczesnych rurkach. Dzwony zakrywają wszystkie mankamenty figury, czego nie można powiedzieć o rurkach eksponujących każdą nierówność, niedoskonałość. Grubsze osoby kojarzą mi się z kasztanowymi ludzikami na zapałczanych nogach. Ja też, bo rurki noszę i ja. Cieszę się , że wraca moda z przed lat, chociaż trzeba będzie wyciągnąć zapomnianą maszynę do szycia. Bluzkę (zdjęcie) nawet ozdobiłam kwiatowym haftem. Miała kolor ciemnego niebieskiego nieba.