Dawno temu emeryci wiedli spokojne , nudne życie. Ja trafiłam na moment, kiedy to się zmieniało, a na pewno ja chciałam to zmienić. Dowodem są słowa na blogu w zakładce O MNIE. Wiele lat minęło i wydarzyło się też bardzo dużo. To wspaniale, że nie mam czasu, dzięki temu nie przepuszczam życia przez palce. Dopiero był szary listopad, a już cieszy nas zieleń. Rok temu posadziłam magnolie i chyba się przyjęły. Kocham te wczesne kwiaty, czy ucieszą mnie, czy potrzebują więcej czasu. Na razie oglądam swoje wiosenne obrazy w ulubionych kolorach.
Jestem już na tej ostatniej półce z której ludzie szybko znikają. W krótkim czasie odeszło wielu moich przyjaciół, ludzi serdecznych, fantastycznych. Właściwie, oprócz Marii Kościuszko, to sami mężczyźni. 10 marca zmarł Michał Dessoulavy. Miał 88 lat.
fot. Anna Kulesz
Poznałam go chyba dziesięć lat temu, kiedy dołączyłam do zespołu wokalnego działającego w Natolińskim Ośrodku Kultury. Potem Michał dołączył do naszej Grupy muzyczno -poetyckiej Scena 50+.
Doskonale czuł się na scenie.
Również na próbach był w swoim żywiole.
Od pierwszego dnia bardzo się polubiliśmy. Michał to wspaniały człowiek, ogromna klasa i skarbnica wiedzy, a przy tym skromny, utalentowany, pełen ciepła i optymizmu. Był wicedyrektorem Państwowego Muzeum Archeologicznego w Warszawie, działaczem Polskiego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, a na emeryturze dawał upust swojej energii na scenie; śpiewał, recytował, tańczył. Miał doskonałą pamięć i humor którym zjednywał sobie publiczność.
Pandemia przerwała nasze występy, więc i spotkania. Od tamtej pory kontaktowaliśmy się tylko telefonicznie. Od lat poważnie chorował i znosił to dzielnie z pokorą. Od dłuższego czasu czuł się coraz gorzej, był słaby.
Ostatni raz rozmawialiśmy przez telefon w zeszłym miesiącu. Wyczułam, ze traci nadzieję, że jest w pełni świadomy stanu zdrowia. Wczoraj otrzymałam smutną informację, że nie żyje. Odszedł kolejny wyjątkowy mądry człowiek, pełen kultury, niezwykle przyjacielski. Mimo upływu lat ciągle radosny i chęci do działania.
Nie sięgam po książki, które mówią o tym, co jest oczywiste. Szkoda mi czasu na czytanie co sobie kto myje pod prysznicem, czy jak mucha leci do lepu i jak na nim kończy życie. To dla akcji nie ma żadnego znaczenia, a niepotrzebnie odwraca uwagę od sedna. Rozpisywanie wszystkich czynności ze szczegółami, potrzebne jest do scenariusza filmowego, żeby aktor wiedział jak zagrać. W powieściach, opowiadaniach takie fragmenty w ogóle pomijam. Gdyby nie to, że będziemy omawiać tę książkę w Klubie Dyskusyjnym, to wcale bym jej nie czytała. Opisy krwawych scen, wulgarne i niecenzuralne słowa, to nie jest lektura dla mnie. Dobrnęłam do strony 367 z 470 i prawie setkę sobie darowałam. Prawie, bo dwadzieścia ostatnich przeczytałam, żeby wiedzieć jak się ta historia zakończyła. Szczegółowa instrukcja jak zaciukać dziewczynkę nożem, podana jak na dłoni. To właśnie takie filmiki podobno mają duże powodzenie na YT i pozwalają nieźle zarobić twórcom. Brawo, brawo, bardzo wychowawczo.
Gdyby była napisana bez użycia słów, które mi przeszkadzają, to może byłoby interesująco, bo temat dorastania, wchodzenia w życie młodych ludzi, ich rozterki, pierwsza miłość, zazdrość, porównanie życia w mieście do życia na wsi, to ciekawe sprawy. Wiem, wiem… słownictwo zachowane, żeby pokazać opisywane środowisko. W porządku, więc można zrobić to oszczędnie. Czytelnikowi to wystarczy, żeby wyobrazić sobie klimat, ale natłok tego, na pewno zniechęci wielu do przeczytania.
SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie
Strona wykorzystuje pliki cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce.Więcej informacji