SŁONECZNIKI

Jeszcze jeden obraz jesiennych słoneczników. Namalowałam ich sporo, bo przynoszą radość i spokój, który dzisiaj jest nam szczególnie potrzebny. Świat się rozszalał, Putin zaczepia jak kot myszkę na przemian różne kraje i obserwuje co z tego wyniknie. Na ile sobie może pozwolić, jak w przypadku Krymu czy Ukrainy. Wszyscy mamy świadomość, że jeśli się coś zacznie, to będzie koniec, bo nasza cywilizacja osiąga już to, o czym mówią hinduskie święte pisma np. Mahabharata i o czym ostrzegają przepowiednie, które czasami się sprawdzają. No, ale miałam nie politykować, więc kontynuuję słoneczniki. Bukiet malowałam z natury, na kartonie suchymi pastelami. Lubię pastele, choć ciągle trzeba myć ręce. Rozcieram farby palcami. Wspaniałe uczucie. Warto spróbować, bo to jakby myśli, które kładzie sie na papier jak pędzlem.

Anna Kulesz suche pastele na kartonie

SŁONECZNIKI

Robi się jesiennie. Z dnia na dzień, przez jedną noc lato zamieniło się w jesień. Rude liście, rude kasztany i ja prawie ruda. Słońce przenika włosy, przenika splątane gałęzie. Jeszcze wczoraj odprężałam ciało w gorących promieniach. Lubię poczuć jak cała pulsuję ciepłem. W każdym milimetrze ciała krew nabiera prędkości, rozszerza się i powoduje wewnętrzne miłe drgania, odżywia mnie. Jeszcze łapię to ciepło, robię zapasy na zimę. Czy słońce może zniknąć, wypalić się ? Tak przypuszcza nauka… ale to jeszcze nie teraz, nie jutro, jeszcze nie…

Maluję słoneczniki, bo one są jak słońce. Pastele pozwalają zatrzymać lekkość obrazu, ciepło… ale ten obrazek to połączenie pasteli z akrylami. Wiem, nietypowe, ale czy wszystko musi być w życiu podręcznikowe? Nie jestem profesjonalistą, więc mi wolno malować sercem.

Anna Kulesz farby akrylowe i pastele na kartonie

17 WRZEŚNIA

17 września, rocznica, która mrozi krew w żyłach, która , szczególnie w obecnych czasach, sprawia, że serce z trwogi staje.

Niemcy bombardowali kraj, a Rosjanie dołożyli się od wschodu. 17. września 1939 roku Związek Radziecki napadł na Polskę. Nasz sąsiad dokonał zbrodni łamiąc polsko-sowiecki pakt o nieagresji i realizując postanowienia tajnego protokołu paktu Ribbentrop – Mołotow. Trudno oprzeć się  skojarzeniu, że historia się powtarza. Jest wyjątkowo niebezpiecznie dla całej Europy, ale Polska tkwi w uścisku dwóch wrogów. Chyba tylko całkowity ignorant nie dostrzega, że od lat nasz kraj osłabiany jest systematycznie od wewnątrz i zapewne krecią robotę robią nasi sąsiedzi z obu stron.

Jestem pokoleniem powojennym, ale w moim domu od zawsze były rozmowy o minionej wojnie i o tym co dzieje się w Polsce i wokół niej. Rodzice brali ślub w czasie wojny i moi bracia urodzili się też w czasie jej trwania. Dzieciństwo starszego to niepokój, strach, nocne alarmy. Pamięć dziecka zatrzymała na zawsze przerywane sny, żeby udać się do piwnicy i przeczekać naloty bombowe, a przecież miał wtedy zaledwie trzy lata.  Drugi brat urodził się pod koniec wojny 24 lipca 1944 roku, kiedy “wyzwoliciele” wkroczyli do Lublina. Trwała zacięta walka Niemców z Rosjanami w którą włączyły się też oddziały AK. Rodzice znaleźli się w samym centrum kotła. Józio przyszedł na świat w piwnicy, a na drugi dzień trzeba było uciekać przed zdziczałym sowieckim wojskiem. Gdzie? Oczywiście na wieś, bo jak wojna, to schronienie na wsi i jedzenie na wsi. Wóz się nie rozciąga, a uciekających wielu. Jakiś młody człowiek odstąpił mamie z noworodkiem i drugim dzieckiem  swoje miejsce na drabiniastym wozie. Tak zdarzało się wtedy, bo dzisiaj  nawet w tramwaju starzy, słabi ludzie stoją, a młodzi siedzą odcięci od świata smartfonem i słuchawkami na uszach. Świat jest konsumpcyjny, samolubny i empatii coraz mniej. Ale dobrobyt i spokój tak kształtuje ludzi. To temat rzeka, a ja nie o tym dzisiaj.

SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie