Wszystkie wpisy, których autorem jest admin

MÓJ ODLOT

Im mniej czytam, tym więcej piszę i odwrotnie. Teraz jest ta druga opcja. Na czym polega taka zależność? Nie wiem. Może zwykły przypadek, a może nie dzieje się nic, co by mnie zainspirowało do pisania. Wszystko wydaje mi się mało oryginalne, banalne, powiedziane na tysiące sposobów. Wałkowanie tego samego, jak  w dawnym maglu ręcznie napędzanym, nie  zachęca do tworzenia. A może starych ludzi niewiele już interesuje, a i na pewno też mało zaskakuje. Podobnie jest w moim przypadku, bo właściwie  niczemu się już nie dziwię. Ani temu, że ktoś robi sobie bezceremonialnie makijaż w pociągu, ani, że rozkłada na kolanach pognieciony papier, jak obrusik w knajpce z lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku i pożera na nim pudełkowe danie w SKM-ce. Również to, że nastolatek odcięty od świata kapturem, zakładka nogi na poręcz w autobusie tam, gdzie inni opierają dłonie, jak i to, że niezidentyfikowany pasażer upchnął puszki po odlotowych napojach między siedzeniami i odleciał zapewne w jakiś niebyt. Nie zaskakuje też, choć oburza, że matka do dziecka w wózku krzyczy na ulicy, żeby “nie darło mordy”. Nie dziwi, bo  jakie chowanie, takie owoce. Rodzice teraz niewiele wymagają, niewiele uczą, są zapędzeni i wyluzowani, bo teraz wszystko można, a raczej można było.

Odwieczna też prawda, że każde pokolenie tworzy swój  świat. Starzy nie pojmują zachowań młodych, bo PRL dało im w kość i ograniczało. Teraz każdy robi co chce i dla młodzieży wszystko jest normalne i spoko, ale  generalnie są  sympatyczni i pomocni. Co prawda niespodziewanie zapytani o coś patrzą przez chwilę nieprzytomnym wzrokiem oderwanym od smartfona, potem odłączają się od słuchawek i spadając z wirtualnej chmury dostrzegają pytającego. Dopiero wtedy usiłują zrozumieć o co nam chodzi. “Halo, halo, to ja, ziemia do kosmosu, czy mnie słyszysz?”. Raczej nie słyszą, bo zwykle pada prośba o powtórzenie, “jeszcze raz…”. Trudno powstrzymać uśmiech, przecież to MŁODOŚĆ, która swoje prawa ma. Właściwie, to jest podobnie jak pół wieku temu, kiedy na poczcie po trzech godzinach oczekiwania, otrzymywaliśmy połączenie z Gdańskiem, dzwoniąc z Warszawy. Zatrzaśnięci w dusznej kabinie darliśmy się do słuchawki “halo, halo, słyszysz mnie…?”. Dzisiaj pytamy tak samo, z tą różnicą, że stoimy obok siebie.

Łapię dystans do zmian i zawrotnej prędkości z jaką lecimy przez życie, które unosi nas w dobrym, a może w złym kierunku. Daję się ponieść w tę nową rzeczywistość i też odlatuję, kiedy błyśnie niebieski ekran z ikonkami.

POEZJA W WESOŁYM SALONIE

W ArtSalonie (taka była dawna nazwa) w Wesołej, pojawiłam się pierwszy raz chyba w 2010 roku. Salon pękał w szwach, było kilka prezentacji. Opowiadałam wtedy o swoich obrazach. A po kilku latach odbyła się w tym miejscu promocja Słowianki Bartłomieja Wagnera,  której jestem współautorką za sprawą ilustracji. A przed pandemią wystąpiłam z grupą teatralno-muzyczną “Scena 50+” z naszym programem autorskim “Kawiarniana atmosferka”.

Wiele razy bywałam tu też jako gość na różnych tematycznych wydarzeniach, aż do wczoraj, czyli do niedzieli 27 kwietnia, kiedy miałam ogromną   przyjemność przeczytać uczestnikom spotkania, swoje wiersze.

Jestem wdzięczna Renacie Kozerskiej, Gospodyni Salonu,  za zaproszenie. Jej energia, ciepło i serdeczność kumuluje się w uczestnikach spotkań na długi czas i inspiruje do artystycznych działań. Jeszcze tak niedawno każde spotkanie rozpoczynało się hymnem Salonu napisanym przez  Iwonę Buczkowską z muzyką, nieżyjącego już, profesora Żukowskiego, który akompaniował na pianinie  na każdym spotkaniu. Zawsze było fantastycznie. I tak jest do dzisiaj.

Wszyscy, którzy byli wczoraj,  sprawili mi ogromną radość i przyjemność, bo klimat tworzą ludzie, co zawsze podkreślam. Na zakończenie ścianka i rozmowy przy stole.

STARE NA NOWE

Minęło dziesięć lat od momentu, kiedy założyłam swoją stronę internetową. Mam wrażenie, że zaistniała jakaś pomyłka w czasie, bo niemożliwe, żeby tak szybko uciekły dni i miesiące. Czytając jaki miał być cel prowadzenia blogu,  uznałam, że nic się w moim myśleniu, ani sposobie na życie nie zmieniło.

Nie robię żadnych podsumowań co mogłam, czego nie zrobiłam, co się udało albo nie, ale żyję według swojego planu, bo mam to we krwi i otaczam się ludźmi, których lubię, kocham, szanuję. Na tych , którzy mnie wkurzają, są złośliwi i fałszywi nie tracę czasu. Po prostu wyrzucam z kontaktów i zapominam. Ale bardzo trudno mi się rozstać z książkami i rodzinnymi  pamiątkami, bo stabilizują poczucie spokoju i pewności. Kiedy na nie spojrzę, zawsze pojawia się obraz, migawka jakiegoś szczęśliwego zdarzenia z przeszłości, z dzieciństwa, z mojego domu. Takich przedmiotów mam dużo, a miejsca w mieszkaniu coraz mniej. Jeszcze więcej jest książek, które są dla mnie niezwykle cenne. Pośród wielu różnorodnych tematycznie, są też te z najwcześniejszych moich lat, które czytali mi rodzice. “Bobik od Franciszkanów”, o psie, którego los obficie opłakałam. Bardzo stare wydanie “O krasnoludkach i o sierotce Marysi”,  napisane  dawną polszczyzną, trudną do zrozumienia przez najmłodsze pokolenie, ale   fantastyczne ilustracje Szancera, zachwycają wszystkich do dzisiaj. Jest też Leksykon Ilustrowany z 1931 roku, który godzinami przeglądałam, a domowników prosiłam o czytanie, zanim rozpoczęłam naukę w szkole. Oprócz wspomnianych jest cała półka innych cennych wydawnictw z przed, albo tuż po wojnie.

Oddać je, to jak zdradzić przyjaciela, bo moje książki żyją, są ciągle używane. Trudno się też  rozstać np. ze stuletnią  miseczką, która zatrzymała  wspomnienie wspólnych obiadów z rodzicami, ich śmiech, moje kaprysy przy jedzeniu, albo z zegarem z kukułką, który jest ze mną od kilkudziesięciu lat. Drewniany ptaszek sygnalizował wszystkie ważne wydarzenia rodzinne, aż do momentu, kiedy pojawiły się wnuki i przejęły te sygnalizację, niekoniecznie o odpowiednich porach.  

Długa jest lista rzeczy, które są dla mnie cenne, ale zdaję sobie sprawę, że ważne są one tylko dla mnie. Kolejne pokolenia tworzą własne historie. Teraz przestrzeń w mieszkaniach zajmują komputery, kina domowe i inny sprzęt elektroniczny, a ozdobną zastawę obiadową zastępuje się prostą ceramiką odpowiednią do zmywarek. Nikt nie przywiązuje wagi do dekorowania stołów, celebrowania przyjęć, bo młodzi najchętniej spotykają się w lokalach poza domem, żeby uniknąć sprzątania, przygotowywania i marnowania czasu na zakupy. Książki raczej wypożycza się, a nie  kupuje. Taki trend zapewne kiedyś minie, ale teraz jest tendencja, żeby wyrzucać stare, a kupować nowe i funkcjonalne.

Ponieważ nie chcę obarczać dzieci kłopotem pozbywania się kiedyś tego, co nagromadziłam, więc sukcesywnie robię miejsce… miejsce dla rzeczy, z którymi znowu ktoś kiedyś będzie musiał się rozstać.., bo w życiu wszystko się powtarza cyklicznie.

Anna Kulesz akryl na kartonie