Wszystkie wpisy, których autorem jest admin

MARIA PAWLIKOWSKA-JASNORZEWSKA – “WOJNĘ SZATAN SPŁODZIŁ. ZAPISKI 1939-1945”

Kolejne spotkanie Klubu Dyskusyjnego w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Otwocku za nami. Tym razem  omawialiśmy pamiętnik Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – “Wojnę szatan spłodził. Zapiski 1939-1945”, ujęty w całość przez  Rafała Podrazę.

Zapiski bardzo szczere, momentami nawet zaskakujące i czytając zastanawiałam się, czy poetka wyraziłaby zgodę na ich publikację. Pamiętniki to zwykle bardzo osobiste notatki i przemyślenia. Dotyczą nie tylko zdarzeń, ale najczęściej naszych emocji. I tak jest w tym przypadku. Maria opowiada dość szczegółowo o chorobie, która pojawiła się pod koniec wojny, o ludziach z którymi miała kontakt i jak na nią oddziaływali. Pisanie pamiętnika, to pewnego rodzaju terapia, która zapewne Marii pomagała. Wyrzucanie napięcia na zewnątrz przynosi ulgę. Zwykle powstrzymujemy się z różnych powodów od całkowitego odkrywania swoich myśli. Najczęściej dlatego, żeby nie zrobić komuś przykrości, żeby nie ranić. Nie jestem pewna, czy taka publikacja jest słuszna.

Po przeczytaniu książki też odkryłam inną Marię. Wcześniej zbudowałam sobie wizerunek osoby delikatnej, ciepłej, wręcz eterycznej, która rozkoszowała się pięknem przyrody i była szczęśliwa w miłości. Prawda okazała się inna. A może to ja poznałam poetkę z innej strony. Maria Pawlikowska -Jasnorzewska to kobieta  o silnej osobowości, twardo stąpająca po ziemi. Nawet ułomność spowodowana wypadkiem w dzieciństwie i późniejsza choroba nie złamały jej. Cierpiała nosząc na stałe gorset, cierpiała z powodu raka jak i trwającej wojny. Znosiła wszystko bez narzekania i nawet w najtrudniejszym momencie choroby potrafiła zmobilizować się do zrobienia  makijażu i eleganckiego ubierania się. Wobec wojny była bezsilna, ale działała przeciw niej, współpracując  z czasopismami zajmującymi się polityką. Czekała też ciągle na miłość, której w życiu długo nie doznawała. Dwa nieudane małżeństwa… być może był to efekt zbyt silnej więzi z ojcem.  Rozpieszczane córki rzadko znajdują mężczyznę, który spełniałby ich oczekiwania.

Wojna ciężko doświadczyła poetkę. Maria ciągle przed nią uciekała, zmieniała miejsca pobytu. Wycieńczenie   chorobą, rozstania z rodziną, z którą była bardzo związana, spowodowały ogromne  przygnębienie i cierpienie.

Książka warta polecenia. Smutna, trudna, ale życie zwykle jest trudne.

W naszym Klubie Dyskusyjnym w Miejskiej Bibliotece Publicznej w Otwocku wspomnienia Marii wzbudziły ożywioną rozmowę. Jak zwykle wszyscy przedstawiamy swoje opinie, rozważamy. Atmosfera jest bardzo przyjazna, dyskusje pełne kultury i szacunku do indywidualnych opinii co dzisiaj rzadko się spotyka.  

Przychodzimy raz w miesiącu, zawsze z kolejną przeczytaną książką. To wciąga. Zwykle jest ponad dziesięć osób, ale skład się zmienia i zawsze jest przesympatycznie i ciekawie.

YŌKO OGAWA – UKOCHANE RÓWNANIE PROFESORA 

“Ukochane równanie profesora” Yōko Ogawy to wyjątkowa książka, która zniewoliła moje serce. Świetnie napisana i porusza temat, który był dla mnie zawsze trudny. Matematyka. W tej historii znalazłam odpowiedź na pytania… Jak można się nią rozkoszować, jak wpływa na nasze życie i jak je reguluje, a nawet,  ile jest w niej poezji. Gdybym spotkała takiego matematyka w swoim życiu, to zapewne wszystko co było w niej  dla mnie niejasne i trudne, stałoby się pasją. Ale takiego szczęścia nie miałam i patrzyłam na temat zupełnie z innej strony.

Chciałabym mieć tę książkę, ale na razie fotki kilku stron jak zwykle

“Ukochane równanie profesora” to pasjonująca opowieść o matematyce, profesorze, który strącił pamięć w wypadku i  funkcjonował potem w miarę sprawnie w oparciu o cyfry. To opowieść o przyjaźni, wyrozumiałości, empatii, o pięknych relacjach międzyludzkich.  We mnie dodatkowo obudziła zachwyt dla matematyki, na którą patrzę teraz zupełnie inaczej i na której opiera się prawie wszystko.

PRZED WALENTYNKAMI

Wielokrotnie pisałam, że nie przepadam za takimi świętami, ale podobno każdy powód jest dobry, żeby się pobawić. Więc spoko. Bawmy się, bo dzisiaj taki czas, że radości jest mało. Obrazka na tę okoliczność nie mam, ale jest w zbiorach jeden, którego nie lubię. Chciałam w nim pokazać, że jak się coś daje, to powinno być z całego serca. Żeby to podkreślić namalowałam takie duże dłonie. Chyba jednak nieco przesadziłam, bo nie robią dobrego wrażenia. Może powinny być nieco mniejsze, a może naturalnej wielkości.

Czasami przemalowuję prace, ale tę zostawiłam i nawet wisi na ścianie, choć nigdzie jej nie pokazuję. Tutaj zaistniała, bo na Walentynki jest odpowiednia, a może po prostu przyzwyczaiłam się.