KOLEJOWE WSPOMNIENIA część 2

Pierwszą podróż pociągiem dalekobieżnym odbyłam z Bydgoszczy do Lublina w wieku siedmiu miesięcy. Zapewne już wtedy polubiłam cudowne kołysanie i stukot kół na łączeniach szyn, co niezmiennie sprawiało mi ogromną przyjemność. Bydgoszcz nie miała bezpośredniego połączenia z Lublinem i trzeba było się przesiadać na stacji Warszawa Główna. Teraz jest tutaj muzeum kolejnictwa, ale peron się nie zmienił.

 

W budynku dworca służbowe mieszkanie miała przyjaciółka mojej mamy i u niej zatrzymywałyśmy się na kilka godzin przez wiele, wiele lat, odbywając tę drogę każdego roku. Gorąca herbata, obiad, radość ze spotkania. Ciocia Marysia emanowała humorem i życzliwością. Wszyscy wszystkich chętnie przyjmowali o każdej porze, było jakoś tak inaczej, serdeczniej.

Do pociągu zawsze zabieram książkę, ale po kilku stronach litery układają się w barwne obrazy i zasypiam. Nie tylko ja łapię drzemkę w czasie jazdy. Kiedyś zakrywano się płaszczem, który wisiał na wieszaku nad głową i który tworzył coś w rodzaju namiotu ochronnego. Zdarzało się, że ktoś uwalniał stopy z obuwia (to nie żart), lub opierał je na przeciwległym siedzeniu z pytaniem, czy można. Dzisiaj sobie tego w ogóle nie wyobrażam.

Częstowano się wzajemnie kanapkami, a rozmowom końca nie było. Ludzie opowiadali swoje historie, dzielili się wspomnieniami, ktoś bawił żartami, radził się lub skarżył. Było to lepsze niż wizyta u psychologa. Problemy znikały razem z pociągiem, który się opuszczało.

Stan rozluźnienia znikał, kiedy pojawiał się konduktor. Z jakiegoś powodu budził respekt. Może to jeszcze echa niedawnej wojny, w czasie której widok munduru niepokoił. Od pierwszego przedziału biegła informacja, że idzie. Rozsuwane drzwi słychać było coraz bliżej aż do momentu, kiedy otwierały się nasze i padało polecenie “biiileciki do kontroli…”. Jedni nerwowo szukali ich w kieszeniach, inni trzymali z namaszczeniem niewielkie brązowe kartoniki z nadrukiem, jak relikwie, ale zdarzało się też, że pod nieważny bilet podkładano banknot z wiadomą intencją.

 

 

Każdy pociąg miał wagony dla palących i niepalących. W tych dla palaczy trudno było złapać oddech, a oczy łzawiły jak w ostrej alergii. Tam grano w karty, było głośno i wesoło, ale bez agresywnych zachowań czy awantur. O wulgaryzmach nawet nie wspomnę, bo tego w ogóle nie było.

KOLEJOWE WSPOMNIENIA część 1

Pojawiła się ciekawa propozycja związana z kolejnictwem i wyzwoliła wspomnienia. Przejrzałam zdjęcia i tak sobie wszytko podsumowałam, bo pociągi były w moim życiu prawie od narodzin.

Do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku niewiele osób mogło sobie pozwolić na posiadanie samochodu, dlatego większość przemieszczała się koleją. Pociągi zwykle były zapchane, bo sprzedawano tyle biletów ilu było chętnych, czyli więcej niż miejsc. Trudno było dopchać się do drzwi wejściowych, tłum napierał tworząc korek, więc kto odważniejszy i bardziej sprytny, właził przez okno. Dla mnie, w obawie przed rozdeptaniem albo zgnieceniem, też taką drogę wybierano, podczas kiedy rodzice, z walizami sztywnymi jak kufry, forsowali drzwi. Osoby, które się nie dostały, musiały poczekać na następny pociąg.

Kolej podmiejska cieszyła się równie dużym powodzeniem , ale tu nikt nie dawał za wygraną i zdarzało się wisieć na stopniu trzymając się czegoś lub kogoś wewnątrz. Na następnych stacjach można było podbiec o jedne drzwi bliżej do przodu, bo środek zwykle był luźniejszy. Na zdjęciu jest już nowsza wersja.

Pamiętam podróż, kiedy wracałam z Zakopanego do Warszawy, chyba kilka dni po Sylwestrze. Było tak ciasno, że niemalże wisiało się między osobami stojącymi obok. Zima, odwołane pociągi, a ten którym jechałam miał duże opóźnienie. Ludzie stali nawet w toalecie do której drzwi były otwarte przez całą drogę i skorzystać z niej, w celu do jakiego była przeznaczona, nie mógł absolutnie nikt. Nikt też nie mógł nawet zmienić pozycji w której stanął na początku, ale humor dopisywał, dzięki czemu podróż mijała szybko i była mniej uciążliwa. Sytuacja wyzwalała zdolności satyryczne i choć na baczność, bez picia i jedzenia, którego wydobyć z bagażu nie było możliwości, to w dobrym nastroju dotarliśmy do Warszawy .

W czasach o których piszę, numerowane miejsca były tylko w pierwszej klasie, dlatego w drugiej ścisk był niemiłosierny, ale dla dziecka zawsze znajdował się kawałek wolnego miejsca, bo ludzie mniej mówili o empatii, a więcej jej przejawiali. Właścicielka koszyka z gdaczącymi kurami wcisnęła się bardziej w kąt, elegancka pani w toczku przytuliła do swojego partnera, a reszta pasażerów też jakoś się ścisnęła. Podróżowali bardzo różni ludzie. Rozmaitość ubrań, zachowań, ale nie pamiętam, żeby ktoś się o coś kłócił. Babcia w chustce przesuwała paciorki różańca, ktoś czytał gazetę, ktoś inny obżerał się całą drogę i częstował pozostałych pasażerów. Wszyscy sobie pomagali. Bywało tak, że rodzice powierzali mnie opiece obcej osoby, która jechała do tej samej miejscowości co ja. Na miejscu odbierał mnie ktoś z rodziny. Miałam wtedy na pewno nie więcej jak dziewięć lat. W wieku trzynastu podróżowałam już sama, z Bydgoszczy do Gdańska, z Warszawy do Lublina.Mam w swoich zbiorach pocztówkę budynku dworca lubelskiego z roku 1946.

Ale za moich czasów wyglądał już tak

O porwaniach dzieci nie słyszało się. Dominowała ufność i uczciwość, co oczywiście nie znaczy, że wszyscy byli przyjaźni. I właśnie tutaj czekała już na mnie jedna z moich najulubieńszych cioć.

 

KUFEREK WSPOMNIEŃ

Deszczowa pogoda, brak zajęć  na zewnątrz sprzyja porządkowaniu archiwów. Dzisiaj z mojego “kuferka wspomnień” wypadło zapomniane zdjęcie, a w zasadzie xero zdjęcia sprzed trzydziestu lat. Zdjęcie zrobione dla żartu, bo to nie był nasz motocykl wycieczkowy, ale prezent dla syna. Taki pierwszy wprawkowy terenowy.

 

 

SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie