KOLEJOWE WSPOMNIENIA część 3

Uwielbiałam podróże koleją i ekscytują mnie one do dzisiaj. Zawsze zwiastują nową przygodę, zawsze są zapowiedzią poznawania ciekawych miejsc i ludzi.

Dalekobieżne pociągi z lokomotywami parowymi imponujących rozmiarów, niezmiennie robiły na mnie, jako dziecku, ogromne wrażenie. Pociły się jak w wierszu Tuwima, a czerń potęgowała tajemniczość i budziła ciekawość. Koła były niemalże mojej wysokości połączone magicznymi drążkami , które poruszały się jak suwak wraz z ruchem kół.

Wpatrywałam się w nie z podziwem. Lokomotywa sapała i buchała parą, pogwizdując od czasu do czasu. Pamiętam dobrze ten dźwięk, charakterystyczny zapach pary okrywający maszynę i peron, który był ledwie widoczny w budzącym się poranku. Właśnie te wczesne wyjazdy przeżywałam i zapamiętałam najbardziej. Z emocji było mi niedobrze, ale stan napięcia łagodziło zainteresowanie z jakim obserwowałam maszynistę, który wciskał się pod pociąg i uderzał młotkiem sprawdzając czy koła nie są uszkodzone.

W miarę upływu lat i rozwoju technologii, lokomotywy parowe zastąpiono elektrycznymi i choć zapewne wszyscy na tym zyskali, to magia kolei zniknęła. Dobrze, że zatrzymano ją w filmach dla dzieci, w których pociągi gadają. Dla mnie w dzieciństwie też miały ludzkie cechy.

Mieszkaliśmy blisko dworca. Tory kolejowe biegły przez pobliski las, ale zanim się do niego dotarło trzeba było przejść przez długi wiadukt. Pod nim przebiegały wstęgi torów, bo Bydgoszcz Główna była bardzo rozwiniętym węzłem kolejowym od czasów kiedy państwo pruskie zdecydowało o budowie Kolei Wschodniej. Tata często robił przystanek na środku wiaduktu i czekaliśmy na przejeżdżające dołem pociągi, które właśnie w tym miejscu gwizdały i wypuszczały kłębiącą się parę. Śmiał się, kiedy padałam mu w objęcia kryjąc twarz przed szaroburą chmurą o dławiącym zapachu.Właśnie w muzeum znajduje się obraz lokomotywy jaką pamiętam z tamtych lat.

Podróże pociągami zwykle się przeciągały. Zdarzało się, że stawaliśmy w polu, albo wydłużał się postój na stacji. Dzisiaj można zegarki nastawiać według rozkładu jazdy, a droga mija szybko w luksusowych warunkach. Miękkie fotele, klimatyzacja, ciepło i bezzapachowo, czego nie mogę powiedzieć o pociągach ze wspomnień. Higiena wtedy była bardzo różna, ale otwartość na drugiego człowieka i chęć pogadania, bardzo duża.

Obecnie w podróży nie rozmawia się. Jest to nawet źle widziane. Zamiast książki, różańca, gazety, wszyscy, począwszy od dzieci do emeryta, klikają w swoje komórki odizolowani od tego, co dzieje się wokół i tylko od czasu do czasu podnoszą nieprzytomny wzrok, zasklepieni w swoich myślach. Zapewne, dlatego dzisiaj nie miałaby miejsca historia, jaka przydarzyła się mnie, przed wielu, wielu laty, historia jak z filmu lub romantycznej powieści. Ale o tym za jakiś czas.

KOLEJOWE WSPOMNIENIA część 2

Pierwszą podróż pociągiem dalekobieżnym odbyłam z Bydgoszczy do Lublina w wieku siedmiu miesięcy. Zapewne już wtedy polubiłam cudowne kołysanie i stukot kół na łączeniach szyn, co niezmiennie sprawiało mi ogromną przyjemność. Bydgoszcz nie miała bezpośredniego połączenia z Lublinem i trzeba było się przesiadać na stacji Warszawa Główna. Teraz jest tutaj muzeum kolejnictwa, ale peron się nie zmienił.

 

W budynku dworca służbowe mieszkanie miała przyjaciółka mojej mamy i u niej zatrzymywałyśmy się na kilka godzin przez wiele, wiele lat, odbywając tę drogę każdego roku. Gorąca herbata, obiad, radość ze spotkania. Ciocia Marysia emanowała humorem i życzliwością. Wszyscy wszystkich chętnie przyjmowali o każdej porze, było jakoś tak inaczej, serdeczniej.

Do pociągu zawsze zabieram książkę, ale po kilku stronach litery układają się w barwne obrazy i zasypiam. Nie tylko ja łapię drzemkę w czasie jazdy. Kiedyś zakrywano się płaszczem, który wisiał na wieszaku nad głową i który tworzył coś w rodzaju namiotu ochronnego. Zdarzało się, że ktoś uwalniał stopy z obuwia (to nie żart), lub opierał je na przeciwległym siedzeniu z pytaniem, czy można. Dzisiaj sobie tego w ogóle nie wyobrażam.

Częstowano się wzajemnie kanapkami, a rozmowom końca nie było. Ludzie opowiadali swoje historie, dzielili się wspomnieniami, ktoś bawił żartami, radził się lub skarżył. Było to lepsze niż wizyta u psychologa. Problemy znikały razem z pociągiem, który się opuszczało.

Stan rozluźnienia znikał, kiedy pojawiał się konduktor. Z jakiegoś powodu budził respekt. Może to jeszcze echa niedawnej wojny, w czasie której widok munduru niepokoił. Od pierwszego przedziału biegła informacja, że idzie. Rozsuwane drzwi słychać było coraz bliżej aż do momentu, kiedy otwierały się nasze i padało polecenie “biiileciki do kontroli…”. Jedni nerwowo szukali ich w kieszeniach, inni trzymali z namaszczeniem niewielkie brązowe kartoniki z nadrukiem, jak relikwie, ale zdarzało się też, że pod nieważny bilet podkładano banknot z wiadomą intencją.

 

 

Każdy pociąg miał wagony dla palących i niepalących. W tych dla palaczy trudno było złapać oddech, a oczy łzawiły jak w ostrej alergii. Tam grano w karty, było głośno i wesoło, ale bez agresywnych zachowań czy awantur. O wulgaryzmach nawet nie wspomnę, bo tego w ogóle nie było.

KOLEJOWE WSPOMNIENIA część 1

Pojawiła się ciekawa propozycja związana z kolejnictwem i wyzwoliła wspomnienia. Przejrzałam zdjęcia i tak sobie wszytko podsumowałam, bo pociągi były w moim życiu prawie od narodzin.

Do lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku niewiele osób mogło sobie pozwolić na posiadanie samochodu, dlatego większość przemieszczała się koleją. Pociągi zwykle były zapchane, bo sprzedawano tyle biletów ilu było chętnych, czyli więcej niż miejsc. Trudno było dopchać się do drzwi wejściowych, tłum napierał tworząc korek, więc kto odważniejszy i bardziej sprytny, właził przez okno. Dla mnie, w obawie przed rozdeptaniem albo zgnieceniem, też taką drogę wybierano, podczas kiedy rodzice, z walizami sztywnymi jak kufry, forsowali drzwi. Osoby, które się nie dostały, musiały poczekać na następny pociąg.

Kolej podmiejska cieszyła się równie dużym powodzeniem , ale tu nikt nie dawał za wygraną i zdarzało się wisieć na stopniu trzymając się czegoś lub kogoś wewnątrz. Na następnych stacjach można było podbiec o jedne drzwi bliżej do przodu, bo środek zwykle był luźniejszy. Na zdjęciu jest już nowsza wersja.

Pamiętam podróż, kiedy wracałam z Zakopanego do Warszawy, chyba kilka dni po Sylwestrze. Było tak ciasno, że niemalże wisiało się między osobami stojącymi obok. Zima, odwołane pociągi, a ten którym jechałam miał duże opóźnienie. Ludzie stali nawet w toalecie do której drzwi były otwarte przez całą drogę i skorzystać z niej, w celu do jakiego była przeznaczona, nie mógł absolutnie nikt. Nikt też nie mógł nawet zmienić pozycji w której stanął na początku, ale humor dopisywał, dzięki czemu podróż mijała szybko i była mniej uciążliwa. Sytuacja wyzwalała zdolności satyryczne i choć na baczność, bez picia i jedzenia, którego wydobyć z bagażu nie było możliwości, to w dobrym nastroju dotarliśmy do Warszawy .

W czasach o których piszę, numerowane miejsca były tylko w pierwszej klasie, dlatego w drugiej ścisk był niemiłosierny, ale dla dziecka zawsze znajdował się kawałek wolnego miejsca, bo ludzie mniej mówili o empatii, a więcej jej przejawiali. Właścicielka koszyka z gdaczącymi kurami wcisnęła się bardziej w kąt, elegancka pani w toczku przytuliła do swojego partnera, a reszta pasażerów też jakoś się ścisnęła. Podróżowali bardzo różni ludzie. Rozmaitość ubrań, zachowań, ale nie pamiętam, żeby ktoś się o coś kłócił. Babcia w chustce przesuwała paciorki różańca, ktoś czytał gazetę, ktoś inny obżerał się całą drogę i częstował pozostałych pasażerów. Wszyscy sobie pomagali. Bywało tak, że rodzice powierzali mnie opiece obcej osoby, która jechała do tej samej miejscowości co ja. Na miejscu odbierał mnie ktoś z rodziny. Miałam wtedy na pewno nie więcej jak dziewięć lat. W wieku trzynastu podróżowałam już sama, z Bydgoszczy do Gdańska, z Warszawy do Lublina.Mam w swoich zbiorach pocztówkę budynku dworca lubelskiego z roku 1946.

Ale za moich czasów wyglądał już tak

O porwaniach dzieci nie słyszało się. Dominowała ufność i uczciwość, co oczywiście nie znaczy, że wszyscy byli przyjaźni. I właśnie tutaj czekała już na mnie jedna z moich najulubieńszych cioć.

 

SNY MALOWANE czyli mój sposób na (do)życie