Archiwa tagu: SŁOWIANKA Bartłomiej Wagner

SŁOWIANKA cz.6 krwawe spotkanie

Wyszedł na polanę, gdzie światło ciał niebieskich rozpraszało nieco mrok nocy. Nałupał kilka cedrowych szczap, usuwając z nich mokrą zewnętrzną warstwę drewna. Skrzesawszy ognia, zapalił oliwną lampkę i od jej płomyczka rozniecił płomień na końcu jednej z pochodni. Zrobiło się nieco jaśniej.

Nagle pies znieruchomiał i z cicha zawarczał. Miszka przełożył polano do lewej dłoni, prawą ujmując rękojeść siekierki. U zwalonego pnia dostrzegł wielki, ciemny kształt z dwoma świecącymi punktami kocich oczu. Górski lew. Nie, to raczej pantera. Najwidoczniej zła, że przerwano jej nocne łowy. Czaiła się gotowa do skoku, widząc intruzów i duży zapas świeżego mięsa.
Odważny pies bez namysłu rzucił się na dwa razy większego od siebie i o wiele zwinniejszego kota, ucapiając go za kark. Pantera skoczyła w górę na sążeń i opadła na cztery łapy, starając się strząsnąć psa z grzbietu, co jej się udało, jako że pies nie posiada czepnych pazurów. Ale pies tej rasy ma nos nieco cofnięty ku tyłowi, co pozwala mu trzymać chwyt bez utracenia oddechu. Jakoż prawie cetnar mięśni zawisł na szyi drapieżnika na samej mordzie, potęgując ból.
Pantera przetoczyła się na plecy, starając się swym ciężarem przygnieść psa. Ale Miszka znał świetnie obyczaje psów i zwierząt do nich podobnych. Wiedział, że są one mistrzami polowań i walk w zespole. Przeto wyczuł, że pies liczy teraz na jego pomoc.

Dalej było trochę krwawo, więc pominę ten fragment, ale kolejna część Słowianki w obrazkach, w odcinku nr. 7

CDN

SŁOWIANKA cz.5 Mirko spotyka Lupinkę

Wędrówka Mirka obfituje w przygody. Przed spotkaniem z Lupinką miało miejsce takie zdarzenie.

(…) Stangret wreszcie oprzytomniał. Stanął do pomocy i we trójkę z wozakiem opanowali zaprzęg platformy. Szóstka koni bez trudu, choć powoli, wyciągnęła koło z piachu z powrotem na bruk. Mirko ujął lewego konia bryczki za wędzidło i idąc pieszo obok, poprowadził w kierunku miasta na wyspie.
– Jak ci na imię, spryciarzu? – zapytał woźnica, odzyskawszy rezon.
– Mirkos – odrzekł Mirko, aby to brzmiało z grecka.
– Cóż za dziwne zawołanie! Wszak jesteś słusznego wzrostu, czemu cię nazywają Mikros?
– Mirkos, panie. To imię słowiańskie. Oznacza miłującego wolność.
– Znam ja was, Słowian, szelmy jedne – zaśmiał się Grek. – Przyszliście z daleka i zamieszkali na północy Hellady. Zacne z was kompany do miodu i wina, które pijecie bez wody. Niewiasty u was srebrnowłose i błękitnookie.
Jakoż istotnie, w odróżnieniu od innych ekspansywnych ludów, Słowianie miast łupić, osiedlali się na stałe na opanowanych terytoriach.

(…) Przy straganie kręciła się grupka wynędzniałych bezdomnych dzieci poszu­kujących odpadków, którymi mogłyby nieco oszukać permanentny głód. Jakiś człowiek siedzący naprzeciw rzucił im kawałek mięsa z kością. Któreś z nich po­chwyciło kąsek w powietrzu i łapczywie podniosło do umorusanej buzi, ale zaraz rzuciło się na nie jakieś silniejsze i pobiwszy, odebrało i uciekło w podskokach, a za nim reszta. Maleńka dziewczynka nie umiała widocznie płakać albo też nie miała sił na płacz, tylko siedziała w kurzu i patrzyła w dal wielkimi czarnymi oczami, w których było tyle smutku, że Mirka przeszedł dreszcz.

Dusza słowiańska odezwała się natychmiast. Mirko wstał i podszedł do małej, podając jej kawałek placka. Dziecko podniosło wzrok i można było dostrzec, że w spojrzeniu bezdomnej głód walczył z obawą. Wreszcie dziewczynka wyciągnęła rączkę, pochwyciła placek i zaczęła zjadać z łapczywością wielką.

Chłopak przyjrzał się małej. Mogła mieć lat ze sześć, a może siedem. Spod łachmanów wystawały przeraźliwie chude kończyny, a twarzy nie można było dostrzec spod warstwy brudu. Zakurzone włosy były barwy nieokreślonej, tylko wielkie oczy koloru węgli patrzyły dookoła spojrzeniem zalęknionego zwierzątka.

Mirko dał dziewczynce kawałek ryby. Ta chciała wszystko naraz wsadzić do buzi, więc chcąc nie chcąc, Mirko sam musiał karmić dziecko, starannie usuwając ości. Potem poczęstował jeszcze plackiem, a na koniec suszoną figą. Wreszcie podszedł do straganu i napełnił kubek wodą z miodem i sokiem z cytrusa.

– Wyrzuciło ją morze kilka miesięcy temu – rzekł sprzedawca. – Pewnie rodzi­ce utonęli albo zabili ich morscy zbóje. Żyje tym, co znajdzie, jak one wszystkie tutaj.

SŁOWIANKA cz. 4 podwodny świat

(…) Gdy po przebyciu kilku mil poczuła zmęczenie, złożyła giezło pod krza­kiem i rzuciła się w morską toń. Pływała dobrą godzinę albo i dłużej, nurkując głęboko, wypatrywała pod wodą meduzy, flądry albo diabła morskiego z kostro­patą gębą i wypustką na czole, którą wabi małe rybki na pożarcie, a i z niego sa­mego mieszkańcy Gaulii sporządzają zupę o smaku niebiańskim. Wszak z wodą była oswojona od dzieciństwa, jako że lud, z którego pochodziła, żył od wieków nad wodą, przy wodzie i na wodzie.

A po długim czasie pływania, kiedy wyszła na brzeg czekało na nią kolejne wyzwanie, nieuchwycone przeze mnie ilustracją,  pozwalające na rozwinięcie wyobraźni czytelnika.

(…) Kobieta szybko zarzuciła na siebie luźne odzienie i rozczesując kosy drewnianym grzebieniem, podeszła do miejsca, w którym spodziewała się, że rybacy wyjdą na ląd.
Jakoż łódka wnet zaryła dziobem w piasku w odległości kilku kroków od brzegu. Stary rybak wyrzucił na brzeg kotwicę na długiej linie i pomału wszedł do wody, starając się wyciągnąć kadłub łodzi jak najdalej na piach. Dosia zanurzona po kolana, ramieniem starała się dziadkowi pomóc, ale widno ładunek był zbyt ciężki.
– Poczekajcie, dziadku, na przypływ – zagadnęła go po aramejsku. – Sami tak wyprawiacie się na morze?
– Eucharistos! – rzekł stary, dziękując za pomoc. Słowianka poczuła się raźniej, jako że Grecy okazywali nieco więcej respektu kobietom niż miejscowi, dla których nierzadko wstydem było nawet wdawać się w rozmowę z niewiastą – Rybakuję z synem, ale on nadepnął na jakiegoś jadowitego morskiego stwora i leży nieprzytomny.
Wspólnie z rybakiem wyciągnęli chorego z łódki i złożyli na brzegu. Chłopak oddychał płytko, a źrenice miał zwężone. Trząsł się cały jak w febrze, nie reagując na zawołania. Lewą nogę miał obrzękniętą i siną aż po kolano.

– Kiedy to się stało? – zapytała znachorka.
– Czemu pytasz, niewiasto? Przecie mu nie pomożesz!
Szczęściwa chciała się zaśmiać, ale pomniała na powagę sytuacji.
– Dziadku – rzekła – Los mnie do ciebie przywiódł. Bogowie. Jam jest czarownicą i spróbuję go uzdrowić.Przeraził się stary rybak, albowiem ludzie boją się czarów.
– Nie lękajcie się, dziadku. Jam ludziom życzliwa – uśmiechnęła się szamanka. – Jakże wyglądało owo morskie zwierzę? – zapytała.
– Jak jadowita płaszczka, może na dwie stopy szeroka – rzekł stary z wahaniem.
– Rozpalcie jakiś ogień – rozkazała.
Z uzbieranego naprędce suszu polanego oliwą rybak rozniecił ognisko, na którym w małym kociołku niezadługo zabulgotał wrzątek.
– Dziadku – powiedziała Dosia. – To się nie patrzy na użądlenie rai. Chłopak jest bez zmysłów i ledwie dycha. To meduza.
Istotnie, noga nieszczęśnika pokryta była dookoła rzędami przelicznych drobnych czerwonych punktów. Wspólnie z rybakiem, Słowianka sporządziła z żagla rodzaj namiotu i tam złożyli młodzieńca, który zaczynał już rzucać się w gorączce.
– Nie mamy wiele czasu.