Zwinięto żagle i zamocowano drzewca dodatkowymi linami. Z najniższego rzędu usunięto wiosła, a otwory w burtach założono rodzajem okiennic. Widać doświadczonej załodze niestraszne były kaprysy morskiej aury. Teraz nawa poruszała się o wiele wolniej niż wprzódy.
Wkrótce fale zaczęły zalewać pokład, a wiatr podnosił pióropusze piany z ich powierzchni. Złożono wiosła z drugiego rzędu i teraz, oszczędzając siły, jedynie najwyższy rząd pracował jedynie po to, aby utrzymać statek dziobem na fale. Miszka razem ze sternikami uchwycił rudel 3 i jak oni przywiązał się linką do burty.
Dowódca stał na swoim stanowisku u dzioba i w milczeniu doglądał prace załogi. Nie było potrzeby wydawania rozkazów, jako że każdy znał świetnie swą powinność. Nie raz już przyszło im przezwyciężać kaprysy morskich sił. Znał na wskroś swój okręt i jego możliwości. Bardziej zatroskany był o wiezione dobra, choć ufał swoim ładunkowym, że towar rozmieścili jak najdoskonalej. Jednak postanowił doglądnąć ładowni i przytrzymując się sztormowej liny, zszedł pod pokład.
Na dole, w specjalnych uchwytach tkwiły przy ścianie dobrze zamocowane beczki oliwy, wina i smoły. Dalej nieco, mniejsze – z warzoną solą. Bale tkanin pozawijane w kilka warstw płótna leżały wyżej, a amfory ułożone były wzdłuż burt i zabezpieczone rzemieniami. Na przedzie złożono skrzynie i paki, a w następnym pomieszczeniu była purpura w dzbanach, z których każdy umieszczony w skrzyni wyłożonej miękką tkaniną. Przechyły statku najwidoczniej nie naruszały porządku ułożonego ładunku. Uspokojony nieco wyszedł z powrotem na pokład i ogarnął wzrokiem morze.
Zmarszczył brwi. Burza osiągnęła moc niespotykaną. Wiatr wył w linach i masztach, a fale wielokroć większe od wysokości burt przelewały się górą i chwilami wydawało się, że statek ginie pod powierzchnią wody. Co siódmy wodny masyw wynosił wielki okręt niczym jakąś łupinę na sam szczyt, z którego z nieopisanym pędem ześlizgiwał się w wodną dolinę, by dziobem zaryć głęboko w wodę niemal po sam czubek masztów. Potem mozolnie piął się ku górze i otrząsał z wody, by rzucany na wszystkie strony przez rozszalały żywioł, doczekać następnej siódmej fali i powtórzyć cały cykl od początku, trzeszcząc przeraźliwie grodziami i rozprzami kadłuba.
Kapitan podszedł do sterników. Było już ich czterech, jako że Miszka mocarnym ramieniem wspomagał ich wysiłki. Z jednego z nich wicher zdarł całe ubranie i pozostał tylko w obuwiu. Ludzie coś tam wołali, ale w ryku wichury nie można było zrozumieć ni słowa. Widać Posejdon z Eolem wieść musieli jakiś zacięty spór.
Wiosła krótkimi, oszczędnymi ruchami poruszały się miarowo, utrzymując statek w jednej pozycji. Dowódca mógł być dumny ze swej załogi. Mimo powagi sytuacji, nie znać było żadnych przejawów paniki.
Wszedł do pomieszczenia pasażerów. Niewiasta chorzała wielce, mimo przedsięwziętych środków. Na pewno w normalnych warunkach mogłaby sama się bez trudu wyleczyć, ale w tym diabelskim młynie trudno było nawet pomyśleć o sięgnięciu do bagażów po zioła. Leżała więc przypasana do pryczy, blada jak ściana wapienna i najwidoczniej modliła się o opiekę do swoich pogańskich bogów, bo poruszała bezgłośnie wargami. Pies radził sobie z sytuacją zadziwiająco dobrze, wcisnąwszy się bowiem w kąt pomieszczenia, zwyczajnie zasnął.
Na drugim legowisku półleżał Mirko, trzymający mocno przerażoną Lupinę, pamiętającą swoją poprzednią morską podróż, która zakończyła się dla niej tak nieszczęśliwie. Chłopak szeptał jej słowa otuchy, zapewniając o szczęściu, jakie dotychczas zawsze towarzyszyło cioci Dosi. Jednak przerażeniu dziewczynki nie można było zaradzić. Więc młodzieniec zaczął jej opowiadać słowami starożydowskich Pism:
– „Z wichru Pan powiedział Hiobowi te słowa: Kto bramą zamknął morze, gdy wyszło z łona wzburzone, gdym chmury mu dał za ubranie, za pieluszki ciemność pierwotną? Złamałem jego wielkość mym prawem, wprawiłem wrzeciądze i bramę. I rzekłem: – Aż dotąd, nie dalej! Tu zapora dla twych nadętych fal”4.
Mała zadziwiona i zasłuchana podniosła oczy na chłopca. A on jej mówił słowami pism starożytnych, słowami mędrców, kronikarzy i proroków. Wreszcie usnęła na jego rękach, przytulając do siebie kotka.
Zagniewany żywioł wydawał się nie znać granic swego szału. Potęgujący się z godziny na godzinę wicher wznosił już nie fale, ale góry godne Olimpu. Co przed chwilą wyglądało na kraniec imaginacji, za moment było zefirkiem w porównaniu do stanu obecnego. A orkan wciąż zwiększał i zwiększał swą siłę.
Podszedł do dowódcy jeden ze starszych załogi i przekrzykując wycie wichru, zawołał mu w ucho:
– Panie, Neptun domaga się ofiary. Musimy pozarzynać nasze barany i krwią ich skropić pokład!
Eustachios, jako stoik, nie sądził, aby krwawe ofiary mogły przebłagać rozgniewane bóstwo. Uważał raczej, że ofiara poniesiona być powinna z pracy i wysiłku ludzkiego, albowiem bogowie lubią używać człowieka, jako narzędzia swoich działań. Potrząsnął więc głową i polecił jeszcze po raz któryś opatrzeć kadłub, czy nie ma większych przecieków. Sam zszedł na pokład wioślarzy, gdzie akurat ludzie zmieniali się przy drzewcach. W tym momencie dał się słyszeć potworny trzask, jakby okręt miał się złamać na dwie części. Załoga wielokroć wyćwiczonym rytuałem sprawnie stanęła rzędem u wyjścia na pokład, gotowa do opuszczenia statku.
Dowódca wydał krótki rozkaz i sześciu chłopa rzuciło się ku ładowni. Wkrótce zaczęły stamtąd dochodzić odgłosy uderzenia młotami, spotęgowane przez rezonans skorupy kadłuba. Przybieżał jeden z żeglarzy.
– Panie! – krzyczał. – Deski prawej burty w pomieszczeniu z purpurą rozeszły się i upychamy dziurę tamponem. Jeśli przeżyjemy, trzeba będzie zawinąć do portu i naprawić.
– Czy pęknięcie ponad linią wodną? – zapytał kapitan.
– Teraz, panie, wszystko pod linią wodną. Rozkażcie przenieść towar! I bez polecenia ludzie znali swą powinność. Zaraz kilkunastu majtków pobiegło za cieślą.
Mirko zaniepokoił się. Tak potężnej burzy jeszcze nie widział, ani nawet sobie nie wyobrażał. Tuląc płaczącą z przerażenia Lupinę, podniósł oczy ku niebu i powiedział:
– Boże żydowski, którego imienia wypowiadać nie należy, Boże Abrahamów, Izaaków, proroków i mędrców. Który rzekłeś, że ponad Tobą już nic nie ma. Jeśli zechcesz nas uratować w tej podróży od gniewu morskich odmętów, ja będę wysławiać Ciebie, ponad bóstwami ojców mych i dziadów. Obiecuję Ci to.
Dosia zakryła w przerażeniu usta. Mirko wszak właśnie wypowiedział wyzwanie, wystawiające na próbę nieznaną Siłę wobec całej plejady znanych władców i zarządców Natury, do których modlił się lud przeliczny przez stulecia i milenia.
Ale właśnie wicher jakby nieco zelżał. Po godzinie, choć morze wciąż jeszcze było rozkołysane, a fale niebotyczne, wodne ściany już nie były tak strome, a okręt łagodnie wjeżdżał na szczyty wodnych gór i zsuwał się z nich z wielką szybkością, w dolinach wyrównywał, by zaraz znów skierować dziób ku górze. Silny, choć już nie porywisty, ale stały wiatr dął z północnego wschodu. Postawiono żagle i zaniechano używania wioseł.
Otwarły się drzwi kabiny i wtoczył się umordowany Miszka. Bez słowa padł na legowisko i zasnął kamiennym snem.
Mirko trzymając wciąż dziewczynkę na rękach, po cichu śpiewał jej do ucha:
– „Chwalmy na wieki miłosierdzie Pana.
Ci, którzy statkami ruszyli na morze,
By handlować na wodach ogromnych,
Widzieli dzieła Pana
I Jego cuda wśród głębin.
Rzekł i zerwał się wicher,
Burzliwie piętrząc fale.
Wznosili się pod niebo, zapadali w otchłań,
Ich dusza truchlała w nieszczęściu.
Wołali w niedoli do Pana,
A On ich uwolnił z trwogi.
Zamienił burzę na powiew łagodny,
Umilkły morskie fale.
Radowali się z ciszy, która nastała,
Przywiódł ich do upragnionej przystani.
Niechaj dziękują Panu za Jego miłosierdzie,
Za jego cuda wobec synów ludzkich.
Chwalmy na wieki miłosierdzie Pana”5.
– Do kogo ty się modliłeś, Mirko? – zapytała niewiasta, ze zdziwienia zapominając o morskiej chorobie.
– Do Tego, którego sławią żydowscy kapłani i rabini. Powiadają, że On najwyższy. Widno prawdę każą. Spójrz, matko, już nawet słońce wychodzi.
– Skąd znasz słowa ich modlitw? Z papirusów?
– Nie czytam składnie po hebrajsku. W ich piśmie wiele niewiadomych. Podsłuchałem. Żydzi nie domyślali się, że pojmuję ich mowę.
W istocie, język hebrajski nie był w użyciu wśród ludu, a raczej u wysoko postawionych Izraela. Potocznie mówiono po grecku i aramejsku.
– Nie bądź za mądry, synu. Nie chciej być wiedźminem. Takim życiu w trudno. Muszą odpowiadać za czyny, a nawet myśli innych ludzi. Ludzi im powierzonych.
CDN
1